środa, 23 grudnia 2015

Świąteczne smaki.

Zleciało w mgnieniu oka, nawet nie wiem kiedy. Pamiętam jakby to zaledwie było kilka tygodni temu, kiedy świętowaliśmy z Narzeczonym Nowy Rok a potem wróciłam do domu rozbierać choinkę. Teraz już czas na kolejne, tegoroczne drzewko, choć nie wiem jeszcze w jakiej formie będzie w tym roku, bo jest kilka pachnących sosnowymi i świerkowymi igiełkami alternatyw dla naszej wiekowej, sztucznej choinki. Mam nadzieję, że zwycięży natura, zwłaszcza, że nic w tym kierunku nie wycinamy, a jedynie przycinamy. Za to nic nie zastąpi tego zapachu świeżych gałęzi, żaden odświeżacz czy świeczka zapachowa.
Z czym jeszcze, poza choinką kojarzą nam się święta?
Pewnie ze świąteczną, rodzinną atmosferą, jednak niestety nie każdy może tak o swoich świętach powiedzieć. Ja ciągle czekam na te nasze, tylko we dwoje.. Na kolację i pierwsze szczere życzenia w wigilijny wieczór. Niestety zeszłoroczne zawirowania i prawdopodobieństwo zamknięcia jego kopalni przesunęło nam to na kolejny rok, ale wiem, że to już niedługo, teraz nic nie powstrzyma tych postanowień.
Święta to też kolędnicy, choć wiem, ze nie wszędzie. U nas z roku na rok coraz mniej tych grup, coraz mniej liczne. Dziś wilijka, ciekawe, czy ktoś w ogóle się pojawi...Jedno wiem, wieczorów z grzesiem i gańcem nie zapomnę nigdy... Tak samo jak tych świątecznych, z gwiazdą.

Co więc nam zostało? Tak, jedzenie!
U mnie w domu nigdy nie było tradycji dwunastu potraw - może i lepiej, bo kto by to zjadł?
Na stole wigilijnym pojawiają się:
- barszcz z uszkami. Uszka są z kapustą, a barszcz gotowany z buraczek czerwonych połączonych z wywarem wędzonki. Żadna torebka instant tego nie zastąpi, nigdy.
- groch z kapustą i grzybami - zdecydowanie moje ulubione wigilijne danie. Mimo tego, że nie przepadam za mocno kwaśnymi zupami to jednak ta kapusta ma bardzo specyficzny smak. Dodaje się do niej jedynie biały groch, a w zasadzie fasolę (bo chyba tylko u mnie w regionie się mówi na to groch), suszone grzyby, których niestety mało w tym roku:( i kilka suszonych owoców.
- karp lub inna ryba smażona w panierce. Co roku tata kupował na stawach karpie, ale w tym roku właściciel się zmienił i chyba będą tylko filety. Nie ubolewam szczególnie, gdyż karp nie jest moją ulubioną rybą. Galareta i ogólnie tłustość tej ryby nigdy jakoś do mnie nie przemawiała.
Oprócz tego zawsze gotowany jest kompot z suszonych śliwek, gruszek i jabłek.
Przed kolacją, w Wigilię co roku towarzyszą nam śledzie. Zawsze robiłam dla siebie porcję w śmietanie, z cebulą, ale w tym roku po raz pierwszy postawiłam na gotowca. Niestety pełnotłusta śmietana prosto od krowy zbyt szybko staje się gorzka i zawsze kończyło się na wyjadaniu kawałków ryby i wywalaniu reszty.

Nieodłącznymi towarzyszami świąt w moim domu są zawsze krokiety z kapustą i mięsem podawane do barszczu czerwonego oraz sałatki. W tym roku stawiamy na tę z porów i drugą z tortellini. :)

No i wreszcie coś, co lubię najbardziej, czyli... ciacha!
Na pierwszy ogień jak zwykle pierniczki, które muszą poleżeć żeby stały się miękkie. Ja swoje zrobiłam zaraz po powrocie z Barbórki, na początku grudnia, a wczoraj zostały udekorowane.
Oprócz tego mamy piernik w formie tradycyjnej, czyli ciasta.
Obowiązkowo musi pojawić się makowiec na kruchym spodzie oraz drożdżowa rolada makowa. No i sernik! Z brzoskwiniami, rosą, bezą kokosową... Nieważne z czym, sernik być musi!
Reszta słodkości dobierana jest według chęci, pracochłonności i  zapasów produktów w szafkach. ;)
W tym roku będzie Milky Way, Kinder Bueno (o ile ktoś mi zmieli orzechy laskowe, bo twarde jak nie wiem ;o), wuzetka, orzechowiec (biszkopt orzechowy z kremem z orzechów włoskich), ciasto czekoladowe z kokosem... I na tym stanęło w momencie pisania tego posta, a do wigilii jeszcze duuużo czasu, pewnie zatrzymamy się na 9-10. A taką mam ochotę na karpatkę...
Tak, słodkości masa, ale zaraz w poświąteczny poniedziałek lecę znów na fitness, wiec nie powinno być źle.


Teraz najmniej przyjemna część posta, czyli zdjęcia... których nie mam. Tzn mam jedno piernikowe, ale jeszcze sprzed ozdabiania. Inne będą po świętach w kulinarnym poście, bo obowiązkowo muszę się pochwalić moją chatką z piernika, ciastkiem, i innymi małymi pierniczkowymi dziełami. No i zdać relację z tego, kto wygrał walkę z orzechami laskowymi - maszynka do mielenia orzechów, czy też te orzechy... Ale to już po świętach pewnie, bo w następnym poście fotoksiążka, która czeka na mnie w domu. :)



Z okazji świąt chcielibyśmy Wam życzyć wszystkiego dobrego. Samych radosnych chwil, rodzinnej atmosfery. Pięknej choinki, białego puchu, mimo niekorzystnych przewidywań synoptyków. Wesołych Świąt. - Blondynka i Górnik. :)



czwartek, 17 grudnia 2015

Gdyby doba była dłuższa...

Dobrze, że nie zabrałam się za ten wpis wczoraj przed pracą, choć miałam taki zamiar. Prawdopodobnie byłby on jednym wielkim marudzeniem już wtedy, a dziś owo marudzenie sięgnęłoby zenitu, bo okazało się, że wszystkie minusy bardzo szybko przeobraziły się w plusy i post ten byłby już zwyczajnie nieaktualny. 
No, przynajmniej większość tych minusów, bo to, co się teraz w kraju dzieje pozostawia wiele do życzenia... Jednak zakładając tego bloga obiecałam sobie, że tematów politycznych tutaj nie będzie, więc będę się dalej trzymać tego postanowienia - zwłaszcza, że na horyzoncie majaczy nam już ten 2016 i zapowiadane czystki w mediach publicznych. Niektóre osobistości ze świata polityki już straszą pozwami media prywatne, więc kto wie, czy taki mały, szary bloger jak ja nie zostanie wytropiony i pociągnięty do odpowiedzialności za jedno nieuważne słowo...

Wczoraj w pracy zaskoczył mnie kurier. Zaskoczył dosłownie, zadzwonił niespodziewanie, że ma dla mnie paczkę. Nie miałam pojęcia co to może być, bo nie dostałam wiadomości, że jakaś oczekiwana przeze mnie rzecz została już wysłana. Tajemniczą przesyłką okazał się być duży, sportowy plecak. Nareszcie! Nie będę musiała więcej pożyczać od siostry, która do tej pory była posiadaczką największego plecaka w rodzinie. Poza tym mój kochany Narzeczony zawsze dba o to, żebym wyjeżdżając od niego miała przynajmniej dwa razy więcej rzeczy niż kiedy przyjechałam, więc w końcu nie będę musiała kombinować z pakowaniem i reklamówkami, nie będę się na niego wkurzać, że znów nie potrafię się szybko ogarnąć do wysiadania, a przesiadek mam kilka.
Drugim takim małym plusem jest dzisiejszy mail, że moja zamówiona fotoksiążka wreszcie została wydrukowana oraz spakowana i wkrótce (mam nadzieję, że jeszcze dziś, bo mail był z wczesnych godzin porannych) zostanie wysłana. Nie mogę się już doczekać kiedy zobaczę efekt końcowy! Może jeszcze przed świętami? 
Więcej na temat samego zamówienia oraz wykonania albumu napiszę, kiedy już będę miała go w swoich łapkach. Kto wie, może tym postem zachęcę kogoś do zrobienia takiego prezentu bliskiej osobie? A może wręcz przeciwnie, zniechęcę, jeśli wykonanie nie przypadnie mi do gustu? Sama nie wiem czego mogę się spodziewać, jestem zniecierpliwiona!

Jeszcze nie zdążyłam Wam pokazać mojej szydełkowej serwety robionej techniką filetu, a już skończyłam dziś kolejną składającą się ze  śniegowych gwiazdek w kolorach złotym, czerwonym i kremowym. 
Wkręciłam się w to strasznie. Od dawna mi się podoba, ale ostatnio nawiedziła mnie jakaś mega faza na machanie szydełkiem i kolejne rzeczy powstają w szybkim tempie. Może dla wprawnych szydełkomaniaczek to moje tempo nie jest jakieś zastraszające, bo wiem, że niektóre potrafią robić i trzy razy szybciej, ale dla mnie na obecnym etapie to naprawdę dużo.
W planach na teraz - chusta z ciemnej, cieniowanej włóczki, za którą zabiorę się za moment, jak tylko nadrobię blogspotowe zaległości. A zaraz po tym - a może w międzyczasie? - smok w barwach Wisły Kraków! :D

Jak sami możecie się domyślić - szydełko pochłania cały mój czas wolny, na Internet nie zostaje go zbyt wiele. I z jednej strony dobrze, ale z drugiej - zaległości rosną w tempie zastraszającym.
Posty zaplanowane, może na święta zrobię jakieś dobre ciacho, którego jeszcze do tej pory nie zdążyłam wypróbować i w końcu wstawię tu parę zdjęć kulinarnych... Tak, wszystko zaplanowane... Tylko dajcie trochę więcej czasu.



Wiem, że trochę krzywa. :/ poszłam do pracy, kilka szpilek puściło i nikt nie poprawił. :/ ale i tak naciągnięcie tylko do zdjęcia, gdy znajdzie się ktoś chętny naciągnę jeszcze raz, od linijki. :)

środa, 9 grudnia 2015

Po raz trzeci ze świętą Barbarą.

Kolejny raz grudzień powitał nas słoneczną, prawdziwie wiosenną pogodą. Zaczynam się już przyzwyczajać, że ten początek miesiąca ze świętem patronki górników - świętej Barbary nigdy nie będzie typowo zimowy, śnieżny. Nie będzie szronu na drzewach, śniegu, a mój górnik zacznie narzekać, że długo czekał na płaszcz, a teraz jest mu w nim zbyt ciepło, bo wystarczyłby sam mundur.
Tegoroczna Barbórka - jak i dwie poprzednie - jedyna i wyjątkowa. 
Dzień miał zacząć się od wspólnego oddawania krwi - ja i dwóch górników w galowych mundurach. Panie w stacji krwiodawstwa zachwycone, niestety ostatecznie z igłą w żyle siedziałam tylko ja, panowie nie zostali dopuszczeni. A i moje oddawanie nie skończyło się happy endem, bo w pewnym momencie krew płynąć przestała. Urządzenie zaczęło pikać, pielęgniarz (tak, pierwszy raz w życiu kłuł mnie facet!) przestraszony, że zaraz będzie skrzep, krew do wywalenia. Tankowanie wody, masowanie żyły, przesuwanie igły w tej żyle... No cuda, ale niestety do końca nie dociągnęłam. Cóż, mojej krwi nikt nie dostanie, ale na pewno przyda się do jakichś badań, choć tak można pomóc. A następnym razem proszę w mojej obecności nie opowiadać o jakichś odciętych palcach, dłoniach wkręconych w tryby, oderwanych, zawijanych a później przyszywanych. Przynajmniej nie w momencie, kiedy krwiożercza rurka właśnie próbuje ze mnie wyssać 450 ml.
Po wyjściu z przychodni tradycyjnie msza, w tym roku u Narzeczonego w kościele. Potem orkiestra, na którą czekaliśmy razem cały rok, a nawet dwa lata, bo w 2014 nie udało nam się ich zobaczyć. Przejście pod pomnik poległych górników, złożenie kwiatów. Zdecydowanie coraz bardziej podoba mi się to święto.
Mikołajki również udane... I miłe zaskoczenie, wychodzimy wieczorem zrobić kilka nocnych ujęć w mieście, a tu przed nami... Mikołaj właśnie!:D Z prawdziwą brodą, czerwoną czapką z małym dzwoneczkiem. Teraz strasznie żałuję, że nie przyszło mi wtedy do głowy, żeby zrobić sobie z nim zdjęcie.
A mój prywatny mikołaj znów próbuje mnie utuczyć, zrobił zapas waty cukrowej (która zabarwiła nam jęzory), czekoladek... Chyba chce, żebym szybko uzupełniła wszystko to, co tracę na ćwiczeniach, wredota! :D
Niestety wszystko co dobre szybko się kończy i nim się obejrzałam musiałam wracać do domu, bo żadne z nas nie miało więcej wolnego. Jednak dziś już dziewiąty, dziesiąty prawie, więc do końca grudnia minie błyskawicznie i znów się widzimy. A potem? Tak, robi się poważnie. I dzięki temu jeszcze bardziej nie mogę doczekać się wiosny. Marzenia jednak się spełniają!
Tymczasem szukam dla Narzeczonego jakiegoś symbolicznego prezentu gwiazdkowego, najlepiej coś żeby zrobić własnoręcznie... Obym zdążyła. Jutro do pracy, czas odłożyć szydełko na kilka godzin... Może to i dobrze, bo ostatnio macham nim nałogowo i czasem bolą mnie już paluchy.
Wszystko dobrze się układa. Najlepszy Narzeczony, wielkie wiosenne plany, skończony bieżnik szydełkowy z różą, kolejna świąteczna serweta w trakcie robienia... I pierwsza sprzedana, jestem dumna. Jedyne, czego brakuje do pełni szczęścia to zimy. Takiej prawdziwej, witającej szronem na drzewach, białą kołderką na polach i łąkach, która przykryje te obecne szarości. Płatków śniegu wirujących na wietrze w sylwestrową noc, kiedy będziemy razem patrzeć w niebo na kolorowe światełka. Tak, zdecydowanie tylko tego mi brakuje.

Gdzie ja mam ten mój blond łeb? O zdjęciu zapomniałam! No, już nadrabiam.


sobota, 28 listopada 2015

Rocznicowo, anonimowo... pozytywnie!

Czas tak szybko płynie nam, kolejny rok za nami...

Kolejny, już trzeci, rok za nami. Ta nasza mała rocznica w tym roku była tak normalna, że niemal o niej zapomniałam. Kto by pomyślał, chyba się starzeję? Pamiętam tę pierwszą, wielkie wydarzenie i żal, że zobaczyliśmy się dopiero dwa dni później. Druga już z mniejszymi fajerwerkami, ale od samego rana w serduchu było cieplej na myśl, że to już dwa lata wytrzymał ze mną ten mój Mężczyzna. Wytrzymał, nie zwariował, a na dodatek upiera się, że chce jeszcze! A w tym roku? Piątek w pracy, nieplanowo od 12:00, a nie 16:00 tak, jak mam ustalone piątki od początku września. Siedzę w książkach wklepując kolejne egzemplarze do systemu, który za nic nie chce mi zrobić mega prezentu i jakimś czarodziejskim sposobem uzupełnić się sam. Tak mija pół dnia z tytułami wydanymi w latach 50-tych i 60-tych ubiegłego wieku. Dopiero wieczorem kiedy przed zajęciami dla dzieci zaczął się piątkowy szał na wypożyczanie książek i wpisałam w kartę wypożyczeń pierwszy numer oraz datę i myślę sobie: cholera, przecież dziś dwudziesty, TEN dwudziesty!
On tam, ja tu. Nic nowego, oczywiście.
Ale przecież już świętowaliśmy, świętowaliśmy całe dwa tygodnie w czasie jego urlopu miesiąc temu. Wtedy ten dwudziesty wypadł wspólny i był niezapomniany. Zabawny, gorący... Pachnący anyżem z jakiegoś greckiego alkoholu, który mimo dość mocnego i niezbyt przyjemnego smaku dał nam dużo frajdy w postaci pięknych kryształków cukru w schłodzonej butelce.
Tamte dwa tygodnie dużo nam dały. Nocne rozmowy, chyba nawet można powiedzieć, że poranne, bo po co spać, kiedy nie trzeba wstawać do pracy? Wspominanie, planowanie. Tak, było pięknie.
Zmieniliśmy się za te trzy lata, i ja i on. Zmieniło się nasze podejście do wielu spraw. 
Niewiele zostało z tego początkowego idealizowania, mimo tego, że nie bardzo miało gdzie uciec, bo przecież jest dobrze, bardzo dobrze. Jeszcze wiele przed nami. Muszę zwalczyć swoje strachy, przestać zaciskać dłonie na choć maleńką wzmiankę, że coś się stało na kopalni. Oboje będziemy musieli nauczyć się żyć razem, choć mam przeczucie, że wejdziemy w to z marszu i żadna kłótnia nie zwolni tego tempa ani na chwilę. 
Ostatnie dni były dość trudne, pełne niepewności. Długo nie było wiadomo co dalej, ale zostałam bardzo pozytywnie zaskoczona przez mojego mężczyznę. Różnych pomysłów mogłam się spodziewać z jego strony, ale to, co usłyszałam przerosło wszystkie moje oczekiwania. Te dni były okropne, ale dzięki nim wiem, że co by się nie działo, to on będzie. Nic nie stanie między nami, nie będzie żadnej wstydliwej historii z przeszłości, której kiedyś, po czasie, bardzo chciałabym ukryć.

Jedyne, co nie zmieniło się w naszym związku, a raczej jego okolicach, to życzliwi komentatorzy. ;)
Kiedyś mnie to irytowało, potem zaczęło bawić.
Najbardziej utkwiły mi w głowie dwa takie anonimowe teksty.
Pierwszy z nich informował mnie, że mój osobisty Narzeczony chodzi po mieście z jakąś rudą dziewczyną. I dziwnym trafem miało to miejsce akurat tego dnia, o tej porze, kiedy szliśmy sobie razem wesoło na zdjęcia nad jezioro. Tylko ten rudy... To porzeczkowy przecież miał wyjść, nie byłam ruda! 
Drugi anonim poległ równie spektakularnie, kiedy próbował mi wmówić, że jest anonimem żeńskim, który zabawiał się z moim Narzeczonym, podając przy tym datę i dokładny przedział czasowy. Sprawdziłam listę połączeń, dodałam sobie wszystkie informacje i wyszło mi, że dokładnie w tym czasie, kiedy rzekomo miały miejsce owe zakazane zabawy rozmawialiśmy przez telefon. W tle słychać było przyszłą Teściową i ich kota, więc nie ma szans, żeby nie był w swoim mieszkaniu w sugerowanym przez anonima czasie.
Historii było sporo, można wymieniać i wymieniać, ale po co? Dawno już przestałam sobie tym zawracać głowę, zaznaczam wszystko i usuwam. Życie jest za krótkie, żeby przejmować się anonimami, byłymi dziewczynami czy szpiegującymi nastoletnimi prostytutkami. 

Teraz są dużo ważniejsze rzeczy. Powoli trzeba kompletować papiery, na Barbórkę wszystko musi być gotowe. A potem? Wielkie nadzieje.. Ale o tym na razie sza.

I tak nam się kończy ten listopad... Pozytywami i śniegiem, o ile wytrzyma do jutra. Jak zacznie się grudzień? Na pewno razem. Byle do czwartku, potem Barbórka. Nie mogę się doczekać. ;)

wtorek, 17 listopada 2015

Przedświątecznie na szydełku - #1.

Tak, wiem, znów nawaliłam. Obiecałam Wam ten post w weekend, a dziś mamy wtorek, w dodatku już wieczór. Jeśli mam coś na swoją obronę, to niewiele, ale postaram się bardzo szybko wyjaśnić co i jak, a potem przejść do moich szydełkowych dokonań.
Czwartek był dniem szydełkowego nadrabiania, bo okazało się, że suknia anioła jest zbyt duża w porównaniu do reszty (jakiś błąd powielany w schemacie - wg bardziej doświadczonych pań). Sprężyłam się więc maksymalnie i w jeden dzień wyczarowałam mniejszą suknię. 
Myślałam, że zdążę wszystko upiąć w piątek do godziny 16:00, bo pracuję wtedy mniej, ale niestety z przyczyn ode mnie niezależnych musiałam iść do pracy cztery godziny wcześniej i szydełkowe dzieła zeszły na dalszy plan.
Weekend zleciał więc na usztywnianiu i suszeniu robótek. Od razu odnotowałam, że muszę się zaopatrzyć w większą ilość szpilek, bo te, które mam wystarczyły do upięcia zaledwie połowy i musiałam to rozłożyć na dwa dni. Drugim problemem okazał się brak odpowiedniej formy do usztywniania aniołkowej sukienki i dużego dzwonu, a trzeba je było odpowiednio mocno naciągnąć. 
Poniedziałek zleciał równie szybko, w pracy od 12:00, potem ćwiczenia fitness o których na pewno rozpiszę się w kolejnym poście. I jeszcze jeden miły akcent - wreszcie znalazłam wymarzony piekarnik i wczoraj dostarczył mi go kurier. Chrzest bojowy w postaci jabłecznika a potem pieczonych udek z kurczaka zaliczony. Jakiś wypiekowy post też się stworzy, teraz mogę szaleć. ;)
Zostawmy jednak na razie i fitness i ciacha, wróćmy do szydełka, bo to ma być główny motyw tego posta.




Dzwon powstał z pierwszej, za dużej sukni. Usztywniłam mu nieco inaczej dół, dorobiłam zawieszkę i mam nadzieję, że uda się go zagospodarować do jakiegoś świątecznego stroika. Lepiej się suszył, bo pasował na kubek i jest mocniej naciągnięty.


Skoro był duży dzwon, to muszą być i małe. Na razie powstało pięć, ale wzór nie do końca mi się podoba, ciągle szukam schematu, z którego robiłam dzwonki w zeszłym roku i jeśli znajdę, to prawdopodobnie jeszcze z dziesięć maluchów powstanie.


Śnieżynki 
Obecnie sztuk dwanaście, wszystkie z zawieszkami, już czekają na choinkę. Wczoraj znalazłam jeszcze dwa bardzo fajne i proste wzory, w weekend znów się pobawię. Zdecydowanie mój ulubiony element świątecznych dekoracji. Bardzo szybko się je robi (ok 20 minut jedna) i są najbardziej efektowne. Niestety trzeba uważać, bo nie każdą nitką wyjdzie nam taki sam wzór jak na modelu pokazowym i mam kilkanaście gwiazdek, które nawet po usztywnieniu nie są podobne do śnieżynek. 
Z tego wzoru planuję w przyszłości zrobić serwetę elementową, ładnie wyglądają ułożone blisko siebie.


Na dziś to tyle. Mam jeszcze jedną serwetę świąteczną, w choinki, jednak nie jest wykrochmalona, bo to inne proporcje krochmalu (powyższe prace są sztywne, niemal twarde, serwetka nie może taka być) i nie miałam już czasu, poza tym brakło by mi szpilek na upięcie jeszcze tak dużej serwety. Na dniach skończę granatowy bieżnik z różą i wyprasuję obie rzeczy jednocześnie, pewnie przed świętami pojawi się tu jeszcze jeden post szydełkowy.

środa, 11 listopada 2015

O muzyce znów kilka słów - D!

Coca-Cola wyjechała, baner i wizytówki zrobione, konto w sklepie internetowym z rękodziełem założone, czeka jedynie na dodanie zdjęć przykładowych i zaakceptowanie ich przez moderatora czuwającego nad poziomem całego przedsięwzięcia.
Anioł miał być już dziś wysuszony i sfotografowany, ale miłe panie z forum doradziły, że sukienka wychodzi zbyt szeroka, a co za tym idzie - anioł nie wygląda tak efektownie, jak na zdjęciu przykładowym. Pierwotna sukienka anioła została więc wielkim dzwonem, do którego muszę tylko dorobić zawieszkę, a dziś od rana walczę z drugą, mniejszą sukienką, więc usztywnię wszystko pewnie dopiero w sobotę, bo w piątek do pracy. Mimo, że dziś spędziłam prawie cały dzień z szydełkiem w ręce, to na pewno nie uda mi się przerobić jeszcze dwudziestu okrążeń żeby wszystko złożyć jutro. Ale może po drodze trafi się jeszcze kilka gwiazdek i małych dzwoneczków... Tak, jestem mega zadowolona! No, może prawie, bo lewy palec wskazujący odmawia mi posłuszeństwa przy pisaniu, bo jest tak zmaltretowany dzisiejszym owijaniem wokół niego nici. No i kordonek biały mi się kończy, nie teraz, proszęęęęę!

Żeby nie marudzić więcej - posłuchajmy sobie czegoś fajnego w oczekiwaniu na kolejny post, tym razem już na pewno w całości szydełkowy. ;)
Przyszedł więc czas na kolejną literę muzycznego alfabetu... I aż jestem dumna z mojej systematyczności w tej kategorii ostatnio. :D


Dżem - Wehikuł czasu
"Wspaniali ludzie nie powrócą już" - tak, jak ich wokalista, jedyny, niezapomniany. O Dżemie można tu wiele napisać. Rozłożyć na czynniki pierwsze poszczególne utwory, przeanalizować ich historię. Można wspominać chwile związane z tak dobrze znanymi melodiami, słowa śpiewane przez Narzeczonego, tysiące ludzi podczas koncertu Dżemu na tarnowskim rynku, którzy za nic mieli ulewny deszcz oraz nowego wokalistę zespołu zagłuszając go raz po raz donośnym "Rysiek, Rysiek". I dla tych kilku chwil warto było tam iść, moknąć całe popołudnie na innych koncertach żeby mieć w miarę dobre miejsce na tym ostatnim, patrzeć na te migające światełka zapalniczek, być wśród tych ludzi... I nawet nie wiem co wtedy grali, serio.
Mój numer jeden na D. A jak ktoś nie zna ani jednego utworu, to co ja mogę powiedzieć... :O



DiDerre - Jeg kunne vert din kjole
Jedno z moich własnych odkryć - najpierw literackich w osobie fenomenalnego autora kryminałów Jo Nesbo, a później muzycznych, kiedy na jednej z okładek (bodajże 'Policji") doczytałam o jego związkach z tym zespołem. Może nie trafiają oni w stu procentach w mój gust muzyczny, ale głos wokalisty i spokojna melodia sprawiają, że ten utwór jest jednym z najczęściej odtwarzanych na mojej liście. 



DonGuralEsko - El Polako
Setki odsłuchań, na czele z płytą "Zaklinacz deszczu", która trafiła akurat w moje ręce i czas, kiedy najbliżej mi było do stylu DGE. Wszelkiego rodzaju opisy, cytaty, emblematy - wszystko miało jakiś związek z nim i tą płytą. Później wkradli się Ironi, dołączyła Coma... I dziś nie do końca potrafię się już odnaleźć w tej starej muzyce. Co z tego, że znam jeszcze wiele utworów na pamięć, jeśli dykcja już nie ta i za Guralem nie nadążam. jednak ciągle mam jakiś sentyment do tych utworów, więc nie mogły się tu nie pojawić. A ten tytuł jest chyba najbardziej pasujący do dzisiejszego dnia. ;) 




Denex - Kartka papieru 
Studio Szafa, czyli wspieranie lokalnych artystów. :D Mimo, że tak blisko, to dowiedziałam się o ich istnieniu za pośrednictwem forum internetowego. Niewiele potrafię o nich napisać, zapraszam więc do słuchania.:>

czwartek, 5 listopada 2015

Wielka mgła, Internet i LBA. :)

Do mojej wsi dotarła wreszcie technologia Internetu! :D No dobra, niby coś tu wcześniej było i łączyło, ale i prędkość i rezultat ładowania stron pozostawiał wiele do życzenia, więc i na tym mocno megabajtożernym blogspocie mało mnie było. Teraz wreszcie można rozwinąć skrzydła. ;) Nie obiecuję, że będę pisać dużo więcej niż do tej pory, ale na pewno posty będą się pojawiać częściej niż raz w tygodniu. Czasu wciąż jest mało, ale przynajmniej nie będę czekała tak długo na ładowanie kolejnych stron i u obserwowanych uda się być na bieżąco, co sprzyja publikowaniu nowości i u mnie.
Anioł jest już prawie na wykończeniu (zostało do zrobienia pół sukienki, połączenie jej z głową i skrzydłami a potem usztywnienie tego), na początku grudnia na pewno się pochwalę efektami, a może anioły będą aż dwa? Kto wie. ;)
Na razie wytężam mózg, bo chcę wymyślić jakąś ciekawą nazwę mojego profilu na srebrnaagrafka.pl + potrzebuję nagłówek graficzny i może jakąś małą metkę/wizytówkę dołączaną do moich prac. Pomysłów masa i nie chcę zbyt przesadzić, żeby nie było nawalone wszystkiego o trochu, a przez to mało czytelne i trudne do zapamiętania.
Żeby mi się kabelki nie przegrzały z tego myślenia postanowiłam zrobić sobie przerwę i napisać tutaj kilka słów, zwłaszcza, że z bloga 4razym przyleciała do mnie nominacja do LBA za którą serdecznie dziękuję. :)


1. Napisz kilka słów o sobie.
Nie lubię takich pytań, nigdy nie wiem co napisać. :P
Absolwentka technikum informatycznego, do którego poszłam, bo chciałam zostać grafikiem, w międzyczasie zakochałam się w programowaniu a skończyłam jako administrator sieciowych systemów operacyjnych. Od prawie roku pracuję w bibliotece i chętnie w przyszłości poszłabym dalej w tym kierunku. Uwielbiam pisać, robić zdjęcia, ostatnio odkrywam wielką miłość do nitek i kordonków. Dawniej świata nie widziałam poza rapem, jednak ostatnio w moje serce wkradają się cięższe brzmienia. Uzależniona od czytania, ryku silników na Zbylitowskiej 3 i śledzeniu tabeli piłkarskiej Ekstraklasy, z wynikami krakowskiej Wisły na czele. Szczęśliwa narzeczona, od trzech lat w związku ze wspaniałym mężczyzną. Z wielkimi marzeniami o dużej rodzinie, grafice, własnych książkach i podróżach do "miejsc wyczytanych".

2. Jak długo piszesz bloga?
Tego - od sierpnia zeszłego roku. Więcej na ten temat tutaj. :)

3. O czym najbardziej lubisz pisać?
Chyba wszystko to, co pojawiło się tutaj do tej pory sprawiło mi radość w trakcie pisania. Natomiast bardzo nie lubię pisać o polityce, dlatego jeśli coś na ten temat się tu pojawi będzie naprawdę ważnym wydarzeniem. Nie lubię też pisać o książkach, kiedyś miałam blog z recenzjami, ale szybko umarł, bo zbyt emocjonalnie podchodzę do tego, co przeczytam i nie potrafiłam opisać książek w zrozumiały dla ludzi sposób. Podobnie mam z muzyką ale jak widać po muzycznym alfabecie - próbuję nad tym pracować.

4. Twoje najskrytsze marzenie.
Tego bym pewnie nigdy nie napisała. Z takich bardziej przyziemnych to te z punktu 5, wydanie własnej książki oraz zwiedzenie Norwegii i Islandii. :)

5. Czujesz się spełnionym człowiekiem?
Poczuję się tak dopiero kiedy będę mieć przy boku Górnika, nasze dzieci i kiedy znajdę na Śląsku pracę równie fajną jak ta obecna. :)

6. Jesteś optymistą czy pesymistą?
Pół na pół? Są takie dni, kiedy wszystko jest super pięknie, mogłabym biegać po ścianach ze szczęścia i wszystko widzę w kolorach tęczy. Są też niestety i takie, gdy nic nie cieszy, odległość dobija a czekanie ciągnie się w nieskończoność. 

7. Co zmieniłbyś/abyś w swoim życiu?
Chyba tylko miejsce zamieszkania. Wszystko inne mi odpowiada.

8. Czego nie lubisz w ludziach?
Niezdrowego egoizmu. Każdy powinien czasem pomyśleć o sobie, ale ciągłe ja, ja, ja... :/
Fałszu też nie lubię, okłamywania, obgadywania za plecami.. Czyli wszystkiego tego co było, jest i prawdopodobnie zawsze będzie. 

9. Jak radzisz sobie z krytyką?
Jeśli ktoś potrafi uzasadnić krytyczne słowo, to przyjmuję, rozważam, porównuję z opiniami innych i staram się do tego odnieść w kolejnych wpisach, zdjęciach, czy każdej innej sferze, której krytyka dotyczyła.
Jeśli jednak ktoś za jedyne uzasadnienie podaje "bo tak", nie potrafi swojego zdania uzasadnić, w dodatku miesza z błotem, to nie mam zamiaru sobie głowy zawracać.;)

10. Czego szukasz u innych blogerów?
Realności (chyba, że wchodzę na blog z opowiadaniami). Nie cierpię idealizowania na siłę. Przeważnie od razu da się to wyczuć w postach, a jeśli nie w jednym, to w kilku kiedy pojawiają się sprzeczne informacje. Nikt idealny nie jest, żaden człowiek, żadna rodzina, żaden związek. Zawsze zdarzy się jakaś wada, gorsze chwile. A niektórzy próbują na siłę wyidealizować wszystko wokół. 
Dla kogo? Dla siebie, żeby poczuć się lepiej? Dla czytelników, żeby zazdrościli? Podobno papier przyjmie wszystko, Internet też... Tylko w tym drugim nic nie znika na zawsze i kłamstwo kiedyś z pewnością odwróci się przeciwko autorowi. 
Zdjęć fajnych też szukam, lubię oglądać relacje z wycieczek, z miast, w których nigdy nie byłam. 

11. Twój blog to praca, zabawa, czy sposób na nudę?
Chyba wszystko po trochu. 
Praca - nie w sensie zarobkowym, a nad sobą. Nad systematycznością, lenistwem, a także ortografią, interpunkcją i składnią zdań do Was kierowanych.
Zabawa - przede wszystkim! ;) Pewnie gdyby blogowanie nie sprawiało mi tyle radości, to już dawno olałabym te wszystkie konta i pisanie. Lubię tutaj wchodzić, czytać co myślicie o tym, co napisałam, dowiadywać się co nowego u Was. Lubię słuchać muzyki dodawanej przez Was do postów, czytać recenzje książek i dodawać niektóre na swoją listę do przeczytania. 
Sposób na nudę - czasem też, zwłaszcza w tym okresie roku. Latem o nudę trudno, teraz niestety coraz zimniej, jak nie deszcz, to mgła i bywa, że ciężko się zmobilizować i wyjść na pole na dłużej niż to konieczne. Kiedy palce od szydełka bolą, albo książka się skończy i nie chcę tak szybko zaczynać kolejnej wchodzę tutaj. ;)


I już miałam napisać, że tradycyjnie nie nominuję nikogo, ale patrzę na tę mgłę za oknem, na wieczorną szarość... I postanowiłam po raz pierwszy kogoś nominować, a co!:D

Moje pytania:

1. Gdybyś miał/a możliwość zagrać w filmie, to w którą postać chciał/a byś się wcielić?
2. Twój sposób na długie, jesienne wieczory?
3. Masz możliwość włożenia jednego przedmiotu do kapsuły wysyłanej w kosmos. Co by to było i dlaczego właśnie ta rzecz wg Ciebie powinna trafić do obcej cywilizacji, jeśli istnieje? ;)
4. Złota jesień czy biała zima? Dlaczego?
5. Lubisz podglądać blogi sławnych ludzi? Może jest taki, na który zaglądasz regularnie?
6. Potrawa, która przypomina Ci dzieciństwo?
7. Twoja wymarzona randka. Siedzisz wystrojony/a w najlepszej restauracji w mieście, nerwowo spoglądasz na zegarek, a kiedy zegar wybija umówioną godzinę obok Twojego stolika pojawia się ... ?
8. Na zakupach kierujesz się marką, czy kupujesz produkty tańszej firmy jeśli wpadną Ci w oko?
9. Gdybyś miał/a rzucić wszystko, spakować się i zamieszkać w jednym z europejskich miast, to Twoja podróż zakończy się w ... ?
10. Najlepsza/najgorsza ekranizacja jaką miałeś/aś okazję obejrzeć to?
11. Twój zdrowy nałóg, czyli coś, bez czego nie wyobrażasz sobie życia?

Osoby nominowane:

1. http://paniodbiblioteki.blogspot.com/
2. http://sweetcruel.wordpress.com/
3. http://kuchniasmakoszy.blogspot.com/
4. http://mamakluseczki.blogspot.it/
5. http://o-mnie-cala-prawda.blogspot.com/
6. http://kathyleonia88.blogspot.com/
7. http://slowem-pisane.blogspot.com/
8. http://indywidualnyobserwator.blogspot.com
9. http://rudablondynkalodz.wordpress.com
10. http://myslinieskrywane.blogspot.com/
11. http://pisanymyslami.blog.pl/

Będzie mi miło jeśli odpowiecie, jednak nie jest to konieczność. :)

Miłego wieczoru!:)


niedziela, 1 listopada 2015

Tak mało czasu, czyli o tym, gdzie mnie znów wcięło.

Wbrew temu, co pewnie być powinno, albo co większość myśli, że będzie - nie, nie będzie o Halloween ani o Wszystkich Świętych. Pisałam na ten temat już rok temu i moje zdanie nie zmieniło się specjalnie od tamtego momentu. 
Jeśli nie wycinam dyniowych strachów i nie robię pająków, duchów i zombie na wzór tych robionych z dzieciakami w pracy, to co zajmuje mój czas na tyle, że zasypuje mnie znów tygodniowa lawina nieogarniętych komentarzy i zaległych wpisów u moich obserwowanych (jak Wy ze mną wytrzymujecie?!)?
To wszystko wina szydełka!
W czasie, kiedy Górnik był u mnie na urlopie skorzystaliśmy z jedynego słonecznego dnia tych dwóch tygodni i wybraliśmy się do Tarnowa na małe zakupy. Zadowolona jestem maksymalnie, bo może i nie dużo, ale najpotrzebniejsze rzeczy udało się nabyć. 
Poza tym wpadliśmy też do pasmanterii, bo jak to ja - fajnie zobaczyć, a może coś się spodoba? 
No i spodobało się. Idealnie mięciutka, lekko puchata włóczka w kolorze letniego nieba... Choć był mały dylemat między tym właśnie błękitem, a kremowym... Stanęło na niebieskim i kiedy już mój Mężczyzna wrócił do siebie ja sięgnęłam po szydełko i w trzy dni powstał cieplutki szaliko-komin, który jeszcze prawdopodobnie zostanie przerobiony na szalik, gdyż jest zbyt ciężki w grubości typowo "kominowej".
Do tego na blogu szkoły szydełkowania znalazłam bardzo fajny filmik instruktażowy i niedługo skończę czapkę do kompletu.
Oprócz tego postanowiłam spróbować zarobić kilka groszy na nadchodzących świętach i zajmuję się produkcją choinkowych gwiazdek i dzwonków. W planach mam również aniołki, dziś znalazłam wreszcie idealne moim zdaniem wzory i czas najwyższy zabrać się do pracy. :) Narzeczony namawia mnie jeszcze na bombki, ale to wyższa szkoła jazdy z suszeniem i usztywnianiem, więc nie wiem czy się zbiorę w sobie.. Bardzo możliwe, bo są nie tylko czasochłonne, ale i bardzo efektowne. 
Dodatkowo zaczęłam się też udzielać na forum rękodzieła, na razie tylko w wątkach szydełkowych i ogólnych, ale może z czasem wkręcę się w coś jeszcze, np. w kartki okolicznościowe, lub idąc dalej drogą włóczki i kordonka - w druty?
Myślę również o założeniu drugiego bloga, właśnie z rękodziełem, a w zasadzie z instrukcjami jak coś zrobić krok po kroku na szydełku. Pamiętam, że na początku mojej przygody z szydełkowaniem strasznie mi brakowało takich opisów, tłumaczeń schematów graficznych...
Jednak mam już te dwa blogi a czasu mało, zdjęciowego ostatnio prawie w stu procentach przejął Narzeczony (za co mu strasznie dziękuję, bo pewnie tamten adres już dawno by umarł), na tym prawie mnie nie ma i nie wiem jak udałoby się wcisnąć jeszcze jeden, zwłaszcza, że tam posty nie byłyby takie hop siup, wszystko wymagałoby dokładnej dokumentacji zdjęciowej i rozbudowanych, jasnych opisów.
Jednak wiem, że jeśli chcę teraz czy w przyszłości zarabiać coś na wykonywanych własnoręcznie ozdobach czy ubraniach, to własna strona Internetowa jest prawie koniecznością. Tak samo jak współprace, blogi tematyczne trochę inaczej działają jeśli o to chodzi, nie wystarczy sama przyjemność pisania i wirtualni dobrzy znajomi, potrzebna jest też reklama, dodatkowe materiały, komentarze osób które już coś ode mnie nabyły.
Trzeba to jeszcze dobrze przemyśleć, czy to dobry moment, dobry pomysł. 
Ale w końcu mam coś, co bardzo lubię...poza książkami, bo w tych mam teraz zaległości, a Dyskusyjne Kluby Książki zobowiązują.;)

A zdjęcia moich obecnych wyrobów bliżej świąt. :D

sobota, 24 października 2015

Mój przyjaciel notes.

Kiedyś myślałam, że wystarczy lubić pisanie, założyć konto na jakiejś platformie blogowej i posty będą płynęły regularnie spod palców, od wejść czytelników przeciążą się serwery a reklamodawcy będą walili drzwiami i oknami żeby umieścić choć mały baner obok najbardziej popularnych wpisów.
Niestety często w życiu jest tak, że czas i doświadczenie weryfikuje nasze poglądy na niektóre sprawy - tak było i w moim przypadku. 
Pisać lubię, owszem. Konto blogowe mam, nie pierwsze zresztą... I na tym kończą się podobieństwa z moimi poglądami sprzed kilku lat. 
Czytelników (w porównaniu do marzeń z 2010) mam garstkę, ale bardzo dla mnie ważną i już dawno dotarło, że to nie ilość bezwartościowych spamerskich komentarzy się liczy, a jakość tych pisanych przez osoby odwiedzające mnie regularnie i (chyba można zaryzykować to stwierdzenie) już mnie trochę znających. 
Podobnie zmieniło się moje podejście do reklam - nie szukam i wątpię, że kiedykolwiek będę. Ba, rzadko klikam w te polecenia (chyba, że u obserwowanych, bo wiem, że oprócz takich postów mają również dużo ciekawego do powiedzenia), a blogi zawalone banerami reklamowymi omijam łukiem szerokim, bo nie dość, że migają kolorami z każdej strony aż oczy bolą, to jeszcze wydłużają czas ładowania danego adresu, który przy prędkości mojego Internetu i tak jest spory.
O tym, że posty nie będą wypływały ze mnie rwącym potokiem przekonałam się chyba najszybciej. 
Nie raz już było tak, że siedziałam nad klawiaturą i palce same skakały po klawiaturze, w notatniku z prędkością światła pojawiały się kolejne linijki tekstu a folder kopii roboczych zapełniał się. 
Są jednak takie dni, kiedy siedzę i bezmyślnie wpatruję się w migający w otwartym okienku kursor, a nic mądrego do napisania nie przychodzi mi do głowy mimo konkretnie wybranego tematu. Nie lubię tych dni, bo wtedy nawet wcześniej przygotowane posty nie nadają się (moim zdaniem) do dodania. 
Jeszcze bardziej nie lubię natomiast takiej sytuacji, kiedy jestem gdzieś (w pracy, na przystanku, w lesie), gdzie nie mam możliwości/czasu na skorzystanie z komputera czy choćby telefonu a w głowie pojawia się pomysł na wpis. Może to być jakaś minięta na ulicy osoba, piękny kwiat, cytat z książki (kiedy wprowadzam je do systemu w bibliotece) czy słowa przypadkowo usłyszanej piosenki. 
Jeden mały impuls, a w głowie już kiełkuje myśl jaki będzie tytuł, jak wpleść w post tę przypadkową inspirację i o czym napisać w dalszej części, żeby nie skończyło się na kilku zdaniach.
Niestety myśli znikają równie szybko jak się pojawiają i kiedy w końcu mam możliwość przelania ich na papier - w głowie wielka pustka.
Żeby zaradzić takim sytuacjom (a przynajmniej mocno je ograniczyć) zaopatrzyłam się ostatnio w mały notes, który bez problemu mieści się w mojej torebce. Do tego dlugopis i...mam nadzieję, że teraz już nic mi z głowy nie wyleci. W końcu czasem kilka nakreslonych w pośpiechu słów sprawia, że powstaje długi wpis... A takich mi ostatnio brakuje.




No i pojechało to moje szczęście, a ja muszę się posiłkować wpisem z kopii roboczych, bo nie jestem dziś w stanie niczego wymyślić. Jednak mimo wszystko to rozstanie nie jest tak bolesne jak poprzednie, mimo, że teraz przed nami aż miesiąc czekania na początek grudnia. Niby dużo, ale pewne decyzje podjęte, inne - równie ważne - dopiero dojrzewają, ale wiem, że jak by nie było, to skończy się pozytywnie. Jednak o tym innym razem, bo nie potrafię teraz ubrać swoich myśli w słowa, a nie chciałam zostawiać bloga na tak długo bez postów.

A teraz lecę do Was. Dziś i jutro postaram się wszystkich odwiedzić.. Trzymajcie się! ;)

niedziela, 11 października 2015

C jak Cudowny Czas!

Jest, jest! Mamy październik! 
Ktoś powie - żadne odkrycie, zwłaszcza, że dziś minął już jedenasty dzień tak entuzjastycznie witanego przeze mnie miesiąca. Miesiąca wyczekiwanego z taką mocą już drugi rok z rzędu - jego wolne dwa tygodnie. Jedyny raz, kiedy może do mnie przyjechać na tak długo bez obawy, że nagle rozdzwoni się telefon i będzie musiał olać urlop i iść do pracy, "bo nie ma ludzi". 
W tym roku szczególnie czekałam, po wcześniejszych zawirowaniach i wrześniowych problemach urlopowych długo się bałam, że Narzeczonemu nie uda się w ogóle wziąć tych wolnych dni.
Dziś pozostaje mi tylko czekać. 
Na poniedziałek, na koniec mojej pracy, bo szczęśliwie tak się złożyło, że odbiorę go z autobusu zaraz po wyjściu z biblioteki i nie będzie musiał czekać. Potem tylko środa i piątek do pracy, łącznie dziesięć godzin, długich jak nigdy, bo w domu czeka on. 
I kolejny tydzień, cudownie wolny, cudownie gorący, cudownie nasz.
Nowe miejsca, wspomnienia... I pewnie piosenki.
Tak, na pewno, przecież z nim nie może być inaczej. Znów włączy coś, co mi się spodoba i będę jeszcze długo sluchać w kółko kilku utworów, jak choćby tych z mojej małej listy poniżej. ;)


Coma - Leszek Żukowski
O Comie i Roguckim mogłabym pisać bez końca - i prawdopodobnie wkrótce napiszę dłużej. Mogłabym wychwalać głos wokalisty, energetyczny podkład i niebanalne teksty. 
Nieważne, czy to mocne brzmienie w stylu "Pierwszego wyjścia z mroku" czy spokojne "A my" - dla mnie to numer jeden wśród polskich wykonawców.
"Leszek Żukowski" ma jednak dla mnie znaczenie szczególne, bo to ten pierwszy utwór, dzięki któremu skusiłam się w końcu na poznanie twórczości tego wychwalanego przez mojego Narzeczonego zespołu. Poza tym tekst trafia głęboko do serducha.

Ceti - Miłość, nienawiść, śmierć
Zaczynam się już łapać na tym, że choć jesteśmy dopiero pod "C" większość utoworów tutaj można zaliczyć do kategorii "polecone przez Narzeczonego". To właśnie jedna z pierwszych pięciu piosenek wysłanych przez niego, było to jeszcze na etapie wyłącznie pisania. Długi czas była w TOP10 najczęściej słuchanych utworów w moim telefonie...A potem poznałam Ironów i przejęli całą listę. ;)

Cris Rea - The road to hell
Może dla odmiany coś starszego? Przyznaję, nawet gdyby mnie wzięli na najcięższe tortury nie potrafiłabym podać więcej utworów tego artysty, ba, nie wiedziałabym nawet, czy nagrał coś jeszcze. Mimo to zawsze podgłaśniam radio kiedy zaczyna się ta piosenka. ;)

Coldplay - A sky full of stars
Chyba mogę zaryzykować stwierdzenie, że to najbardziej znany zespół w tym zestawieniu. Często grany w radiu, nie tylko jeśli chodzi o ten konkretny utwór - dopiero się zapoznaję z ich twórczością, ale przesłuchując kolejne utwory łapię się na tym, że "już to gzieś słyszałam". ;)
Coldplay kończy więc ten post mojego Muzycznego Alfabetu z dwóch powodów: po pierwsze- bo lubię, a po drugie - żeby zmniejszyć liczbę komentarzy treści "nie znam nic". :D



Pewnie pojawię się jeszcze jutro, a potem... Kto wie, czy nie dopiero za dwa tygodnie? Zawsze razem ograniczamy Internet do minimum, więc pewnie i tak będzie tym razem. Trzymajcie się ciepło! :)

niedziela, 4 października 2015

Jesienne LBA:)

Krwawy księżyc wszedł mi ostatnio w paradę i odłożyłam dodanie tego postu, teraz też nasunął mi się pewien temat pod palce, ale nie ma tak! Nie ma tu rzeczy ważnych i ważniejszych, a już z pewnością do tych mniej ważnych nie zalicza się nominacja do LBA! Wręcz przeciwnie, z co najmniej trzech powodów:
Po pierwsze: Taka nominacja to zawsze wielkie wyróżnienie i świadomość, że ktoś docenił mojego bloga, czy mnie jako osobę piszącą/komentującą, że postanowił uczynić mi tę radość i dopisać mój nick do listy nominowanych.
Po drugie: jest to pierwsza nominacja nie tylko na tym blogu, ale i w ogóle w mojej "karierze" blogowej, która przyleciała do mnie nie od autorki, ale autora! 
Po trzecie: dawno się tak nie nagimnastykowałam nad pytaniami, tylko na trzy z nich odpowiedziałam od razu, nad resztą musiałam się porządnie i długo zastanowić.  


1. Przez godzinę masz zdolności parapsychiczne - jesteś medium. Możesz skontaktować się z dowolną ilością osób zmarłych. Kogo wybierzesz? Z kim porozmawiasz najdłużej? A z kim zamienisz dosłownie jedno słowo?
Jest tyle osób, tyle pytań, które chciałabym zadać, że godzina to stanowczo za mało. Zwłaszcza, że uzyskane odpowiedzi z pewnością pociągnęły by za sobą kolejne pytania. 

2. Teleportujesz się 10 lat wstecz. Co sobie powiesz w jednym zdaniu?
Schowaj zasady do kieszeni i nie broń się, kiedy Górnik będzie chciał ci pomóc finansowo na początku studiów, bo i tak będziesz z nim przez całe życie, a dzięki jego pomocy i tej uczelni szybciej zniknie odległość między wami. 

3. Co sprawiło, że założyłeś/aś bloga?
Wszystko zaczęło się od zdjęć. Robiłam ich bardzo dużo, chciałam robić więcej (i coraz lepiej!) dlatego postanowiłam zacząć je publikować w Internecie. Na początku był to fotoblog z kilku zdaniowymi wpisami, jednak z czasem słowa pisane zaczęły być tak ważne, jak zdjęcia, do których na początku miały być tylko dodatkiem. Wpisy robiły się coraz dłuższe, aż w końcu założyłam swojego pierwszego bloga. Pisałam różnie - był jeden z opowiadaniami fantasy, drugi z tekstami 18+, przy których Grey wymięka. Był też blog kulinarny, oraz - bardzo krótko - strona z recenzjami książek. Po wielu próbach dotarło do mnie wreszcie, że najlepiej pisze mi się w takiej formie jak tutaj - bez jednego konkretnego tematu, po prostu "wszystko i nic". 

4. Którą piosenkę możesz słuchać na okrągło?
To chyba najtrudniejsze pytanie z tego zestawu. Słucham tak wiele różnych utworów, że strasznie ciężko wybrać ten jeden, jedyny... Jednak patrząc na ostatnie tygodnie postawiłabym na utwór Comy "Leszek Żukowski".

5. Co daje Ci blogowanie?
Mogę w punktach? Będzie krócej, a pisałam już o tym niedawno w To już pięć lat. :)
- poznawanie nowych ludzi mających swoje zdanie na temat prezentowanych przeze mnie tematów, piszących ciekawe posty, które chętnie czytam i komentuję;
- inspiracje muzyczne, książkowe, oraz ostatnio coraz częściej pomysły na handmade;
- miejsce, w którym mogę napisać tak naprawdę wszystko, a jedyne granice w tematach wyznaczam ja sama. Dużo lepsze niż fora, gdzie administracja za nieprzychylne posty może dać ostrzeżenie, albo wyrzucić ze strony. Tutaj to ja jestem panią;
- wyrabia nawyk systematyczności - wiem, że gdybym opuściła tego bloga na dłużej niż miesiąc narobiłabym sobie takich zaległości, że nie chciałoby mi się potem wszystkiego sprawdzać, akceptować, odpowiadać... Po prostu byłby tutaj zbyt duży bałagan i nie wiedziałabym w co ręce włożyć;
- mam miejsce, w którym mogę ćwiczyć swoje umiejętności pisarskie. Kiedy piszę coś, co wiem, że nigdy nie zostanie opublikowane nie przykładam się aż tak do składni zdań czy interpunkcji. A tutaj sprawdzam dziesięć razy, żeby wszystko było w miarę poprawnie. 

6. Co powiesz ludzkości w jednym zdaniu?
Internet nie jest całym światem, wyjdźcie z domu! ;)

7. Kogo widzisz patrząc w lustro?
Dziewczynę, która dopiero uczy się w to lustro patrzeć, która kiedyś w ogóle nie potrafiła zaakceptować tego odbicia, a teraz mając u boku najwspanialszą osobę na świecie zaczyna dostrzegać również te dobre strony, nie tylko złe.

8. Przeniósłbyś/przeniosłabyś się do innej epoki historycznej?
Najchętniej do średniowiecza, bo ta epoka jest najbliższa mojej ulubionej fantastyce. Królowie, rycerze, wielkie bitwy... Zdecydowanie coś dla mnie!

9. Których bohaterów książkowych chciałbyś/chciałabyś mieć za prawdziwych przyjaciół?
Sol z Ludzi Lodu - pewna siebie czarownica chroniąca za wszelką cenę swoich bliskich.
Syriusza Blacka, bo nawet narażając własne życie dążył do wyjaśnienia wydarzeń z przeszłości i nawiązania dobrej relacji ze swoim chrześniakiem;
Harry Hole - zwyczajny człowiek ze słabościami (alkohol, kobiety) z którymi stara się walczyć. Pokazuje, że człowiek to nie tylko zalety, ale również i wady. I ma łeb na karku jeśli chodzi o zagadki kryminalne.;)
I jak tak patrzę, to ta miłość do bliskich łączy te wszystkie osoby... I kogo bym tu nie wymieniła pewnie również miałby tę cechę.

10. Scenariusz wieczoru marzeń?
Jeden wieczór marzeń już był (zaręczynowy) :)
Aaaaaale mam jeszcze dwa! :D
Pierwszy:
Zamykają się wreszcie drzwi za ostatnią osobą pomagającą w naszej przeprowadzce. Leżymy z Narzeczonym na łóżku, wśród różnego rodzaju toreb, walizek i pudeł. Mega zmęczeni, ale szczęśliwi. Pierwszy wieczór w naszym mieszkaniu, w nowym życiu - tylko we dwoje.
Drugi:
Wigilia. Kończę przygotowywać potrawy na kolację, a z pokoju wołają nasze maluchy, że czas już na choinkę. Wieszamy wspólnie ozdobione pierniki i pilnujemy kota, żeby nie stłukł baniek, które turla łapkami po podłodze. Gasimy światło i zapalamy lampki na choince. Najpiękniejsze święta, na które czekam od tak dawna.

11. Jak radzisz sobie z szerzącym się egoizmem wśród ludzi współczesnych?
Od egoistów się odcinam, staram nie podążać za tym. Może takie czasy, może tak trzeba, może wszyscy...ale nie jestem wszyscy.


Tradycyjnie nie nominuję nikogo, ale zapraszam na bloga Myśli Nieskrywane z którego przyleciała do mnie ta jesienna nominacja. :)

wtorek, 29 września 2015

Czerwony księżyc.

Wszystko było dopięte na ostatni guzik. 
Mimo późnego powrotu w niedzielę do domu po pracy wyszłam jeszcze z aparatem, żeby trochę pogonić naszego satelitę i strzelić mu małą sesję zdjęciową w celu ustawienia odpowiednich parametrów - żeby potem nie męczyć się z tym po ciemku, tylko skorygować je minimalnie i czekać na najlepsze.
Wymieniłam baterie na nowy, w pełni naładowany zestaw. Przygotowałam dres i nawet zimowe skarpetki, żeby w środku nocy ręce nie trzęsły mi się z zimna. Dwa razy sprawdziłam, czy budzik rzeczywiście jest nastawiony odpowiednio wcześnie, na 4:40. 
Mimo to i tak nie mogłam spać. Budziłam się często sprawdzając, czy to już, a kiedy w końcu budzik zadzwonił ledwo zwlekłam się z łóżka. Szukając półprzytomnie drugiej skarpetki zastanawiałam się, czy warto. Szarpiąc się z zasuwakiem od bluzy miałam już chęć zrezygnować zupełnie i wrócić do ciepłego łóżka. Chłodne, nocne jeszcze powietrze szybko otrzeźwiło i uzbrojona w latarkę i towarzystwo łaciatego psa powędrowałam na pola, żeby zobaczyć to czerwone cudo nieprzysłonięte żadnymi gałęziami.
Księżyc wrażenie robił naprawdę świetne. Czerwona, lekko zamglona kula nijak nie chciała jednak zostać gwiazdą na moim blogu, a byłaby z pewnością jedną z cenniejszych zdobyczy w blondynkowych folderach. Ustawiałam, przestawiałam, kombinowałam i nic, kompletnie. Oczywiście były jakieś tam granice, gdzie kula zaczęła się pojawiać na wyświetlaczu mojej cyfrówki, ale jedno spojrzenie na tę małą, przepaloną kropkę w połączeniu z wysokim ISO (i wielkimi szumami malującymi moje niebo różowym ziarnem) sprawiło, że usunęłam te "zdjęcia" szybciej niż je zrobiłam.
Postałam więc, popatrzyłam, napisałam SMSa do mojego Górnika, bo o tej porze już nie śpi, jest w drodze na przystanek.
Wróciłam do łóżka, ale mimo zmęczenia i świadomości, że o 7:30 czeka mnie praca i wielkie sprzątanie po niedzielnym Pożegnaniu lata sen nie przychodził.
Przyszły za to wspomnienia. 
Te pierwsze, z samego początku, kiedy Narzeczony pracował jeszcze na powierzchni. Setki SMSów dziennie, w tym te wywołujące największy uśmiech - pisane wcześnie rano, kiedy on już był w pracy, a ja dopiero wychodziłam na przystanek. Kilka słów i nic nie miało już znaczenia - źle ocenione zadanie z MiGu, matematyczka, która kolejny raz coś sobie ubzdurała i robiła sprawdziany z materiału rozszerzonego, kiedy mieliśmy tylko podstawę, bezsensowne namawianie na studniówkę, jakbyśmy byli zgraną klasą. Nic, bo on był.
Później wiele się zmieniło. Ja skończyłam szkołę, on zaczął zjeżdżać pod ziemię dzień w dzień. I to były długie dni, pełne strachu, pytań, co będzie jeśli...
Nie mieliśmy już dla siebie tyle czasu co wcześniej. Nie było już tych SMSów na dzień dobry, bo nie lubił, kiedy wstawałam po piątej żeby coś mu napisać - złościł się, że nie powinnam tak wcześnie wstawać, skoro wieczorem przez hałas nie mogę zasnąć, choć wiedziałam, że wgłębi serducha się cieszy, bo nigdy ta złość nie trwała długo. A po przebudzeniu też nie pisałam, bo nie mógł mieć telefonu przy sobie...a nawet, gdyby mógł, to skąd by wziął zasięg te 850 metrów pod ziemią?
Niby nie było źle, jednak te ostatnie dni są wprost cudowne. Takie, jak te pierwsze, z listopada czy grudnia 2012. Wystarczyły trzy małe SMSy w poniedziałkowy ranek a nasze rozmowy tak się zmieniły. I nawet, jeśli ostatecznie nie udało mi się zrobić żadnego zdjęcia czerwonej kuli warto było wstać nad ranem i pisać wiadomość wiedząc, że gdzieś tam daleko na przystanku on też patrzy na ten sam księżyc. 
A za dwanaście dni ma urlop. I szykują się cudowne dwa tygodnie!

Niedzielny, na krótko przed 21. ;)