Ten wieczór miał wyglądać zupełnie inaczej. Najpierw stadion, kolejny mecz tarnowskiej Unii, zdarte gardło, a później coś pysznego - gofry z mega ilością bitej śmietany.
Jutro pół dnia latania po sklepach zakończone najlepszymi lodami w mieście.
Oderwanie się od rzeczywistości, od myśli, strachów, problemów.
Niestety nie wyszło. Jeden z najciekawszych meczów naszej trzeciej ligi został zamknięty dla kibiców, nie tylko gości ale i gospodarzy.
Reszta planów posypała się razem z tą jedną decyzją.
Wzięłam więc słuchawki, aparat i poszłam na łąkę. Ważki, motyle, pszczoły, kwiaty. Takie ładne, kolorowe, pełne życia, radości.
A w tym wszystkim ja, z ulubionymi ostatnio "Lawendowymi polami" w słuchawkach, leżąca w zielonej trawie, patrząca na błękitne niebo bez ani jednej chmury.
Cisza, spokój - przynajmniej dookoła, bo w środku jeden wielki rozpierdziel.
Staram się jakoś ogarnąć, bardzo bym chciała żeby w końcu było dobrze, ale ciągle coś... Nie mam siły, już było lepiej, wczoraj przy gotowaniu znów potrafiłam się cieszyć, włączyć radio, radosne piosenki, trochę potańczyć... A potem znów się wszystko sypnęło.
Czasem mam wrażenie, że to tak jakby wszystko moja wina - że nie potrafię zrobić tego czy tamtego; że chcę zrobić coś innego; że nie potrafię dać szansy, że się (nie do końca świadomie) dystansuję; że się wkurzam o nic; że się martwię o kolejne podobne sytuacje; że żartuję... Tak, nigdy nie będę dość dobra.
Chcę żeby się poukładało.
Chcę gofry. I lody o smaku snickersa albo kawy.
Chcę siedzieć na Z3, krzyczeć "hej Unia gol".
Chcę pójść na koncert LemOn (i nie tylko), który już niedługo, we wrześniu.
Chcę wyjechać, wziąć plecak, zapakować aparat, butelkę wody, jakieś kanapki i... może góry? Tak, góry byłyby idealne. Piękne widoki, spokój, zmęczenie które nie pozwoli się martwić. Góry to zdecydowanie dobry pomysł. Tylko towarzystwa nie ma, wszystko dookoła niechętne, zbyt leniwe, tylko komputery, pokemony, piwo i telewizja.
Posiedzieć pod gwiazdami też byłoby dobrze. Pogadać, tak szczerze o wszystkim, przytulić się, a nawet pomilczeć... To jest jak najbardziej do ogarnięcia, przynajmniej w teorii, bo w praktyce nie wiem czy potrafię. Wielu rzeczy nie potrafię, zniknęły razem z małymi szczęściami.
Chcę spać.
Tylko dwa pozytywy na dziś: Unia ograła lidera tabeli, Avię Świdnik 2:1. Mogłam to śledzić wyłącznie na mini relacji gdzie jedynymi informacjami jest upływający czas spotkania, strzelone gole i czerwone kartki, więc ściskałam kciuki jak głupia nie wiedząc co się dzieje na boisku i proszę, udało się! I mamy trzecie miejsce w tabeli, świetny początek sezonu! Aż się wierzyć nie chce, że w tamtym było tak blisko spadku.:)
Ponadto znalazłam bardzo ciekawy kanał na YT. Niewielu takich twórców oglądam, ale postaram się w kolejnym poście zrobić takie moje TOP jeśli chodzi o te małe pożeracze czasu. Może to w końcu pomoże mi się wyrwać z tego ciągu smutów na blogspocie i nie tylko, bo powiem Wam, że trochę zaczynam Wam współczuć że za każdym razem marudzenie i źle, źle, źle, nic optymistycznego. I jednocześnie bardzo Wam dziękuję, że mimo tych moich żali cały czas tu jesteście. :)