Czas tak szybko płynie nam, kolejny rok za nami...
Kolejny, już trzeci, rok za nami. Ta nasza mała rocznica w tym roku była tak normalna, że niemal o niej zapomniałam. Kto by pomyślał, chyba się starzeję? Pamiętam tę pierwszą, wielkie wydarzenie i żal, że zobaczyliśmy się dopiero dwa dni później. Druga już z mniejszymi fajerwerkami, ale od samego rana w serduchu było cieplej na myśl, że to już dwa lata wytrzymał ze mną ten mój Mężczyzna. Wytrzymał, nie zwariował, a na dodatek upiera się, że chce jeszcze! A w tym roku? Piątek w pracy, nieplanowo od 12:00, a nie 16:00 tak, jak mam ustalone piątki od początku września. Siedzę w książkach wklepując kolejne egzemplarze do systemu, który za nic nie chce mi zrobić mega prezentu i jakimś czarodziejskim sposobem uzupełnić się sam. Tak mija pół dnia z tytułami wydanymi w latach 50-tych i 60-tych ubiegłego wieku. Dopiero wieczorem kiedy przed zajęciami dla dzieci zaczął się piątkowy szał na wypożyczanie książek i wpisałam w kartę wypożyczeń pierwszy numer oraz datę i myślę sobie: cholera, przecież dziś dwudziesty, TEN dwudziesty!
On tam, ja tu. Nic nowego, oczywiście.
Ale przecież już świętowaliśmy, świętowaliśmy całe dwa tygodnie w czasie jego urlopu miesiąc temu. Wtedy ten dwudziesty wypadł wspólny i był niezapomniany. Zabawny, gorący... Pachnący anyżem z jakiegoś greckiego alkoholu, który mimo dość mocnego i niezbyt przyjemnego smaku dał nam dużo frajdy w postaci pięknych kryształków cukru w schłodzonej butelce.
Tamte dwa tygodnie dużo nam dały. Nocne rozmowy, chyba nawet można powiedzieć, że poranne, bo po co spać, kiedy nie trzeba wstawać do pracy? Wspominanie, planowanie. Tak, było pięknie.
Zmieniliśmy się za te trzy lata, i ja i on. Zmieniło się nasze podejście do wielu spraw.
Niewiele zostało z tego początkowego idealizowania, mimo tego, że nie bardzo miało gdzie uciec, bo przecież jest dobrze, bardzo dobrze. Jeszcze wiele przed nami. Muszę zwalczyć swoje strachy, przestać zaciskać dłonie na choć maleńką wzmiankę, że coś się stało na kopalni. Oboje będziemy musieli nauczyć się żyć razem, choć mam przeczucie, że wejdziemy w to z marszu i żadna kłótnia nie zwolni tego tempa ani na chwilę.
Ostatnie dni były dość trudne, pełne niepewności. Długo nie było wiadomo co dalej, ale zostałam bardzo pozytywnie zaskoczona przez mojego mężczyznę. Różnych pomysłów mogłam się spodziewać z jego strony, ale to, co usłyszałam przerosło wszystkie moje oczekiwania. Te dni były okropne, ale dzięki nim wiem, że co by się nie działo, to on będzie. Nic nie stanie między nami, nie będzie żadnej wstydliwej historii z przeszłości, której kiedyś, po czasie, bardzo chciałabym ukryć.
Jedyne, co nie zmieniło się w naszym związku, a raczej jego okolicach, to życzliwi komentatorzy. ;)
Kiedyś mnie to irytowało, potem zaczęło bawić.
Najbardziej utkwiły mi w głowie dwa takie anonimowe teksty.
Pierwszy z nich informował mnie, że mój osobisty Narzeczony chodzi po mieście z jakąś rudą dziewczyną. I dziwnym trafem miało to miejsce akurat tego dnia, o tej porze, kiedy szliśmy sobie razem wesoło na zdjęcia nad jezioro. Tylko ten rudy... To porzeczkowy przecież miał wyjść, nie byłam ruda!
Drugi anonim poległ równie spektakularnie, kiedy próbował mi wmówić, że jest anonimem żeńskim, który zabawiał się z moim Narzeczonym, podając przy tym datę i dokładny przedział czasowy. Sprawdziłam listę połączeń, dodałam sobie wszystkie informacje i wyszło mi, że dokładnie w tym czasie, kiedy rzekomo miały miejsce owe zakazane zabawy rozmawialiśmy przez telefon. W tle słychać było przyszłą Teściową i ich kota, więc nie ma szans, żeby nie był w swoim mieszkaniu w sugerowanym przez anonima czasie.
Historii było sporo, można wymieniać i wymieniać, ale po co? Dawno już przestałam sobie tym zawracać głowę, zaznaczam wszystko i usuwam. Życie jest za krótkie, żeby przejmować się anonimami, byłymi dziewczynami czy szpiegującymi nastoletnimi prostytutkami.
Teraz są dużo ważniejsze rzeczy. Powoli trzeba kompletować papiery, na Barbórkę wszystko musi być gotowe. A potem? Wielkie nadzieje.. Ale o tym na razie sza.
I tak nam się kończy ten listopad... Pozytywami i śniegiem, o ile wytrzyma do jutra. Jak zacznie się grudzień? Na pewno razem. Byle do czwartku, potem Barbórka. Nie mogę się doczekać. ;)