O ja zła, niedobra, okropna!
A może ślepa - bo wśród wszechobecnego
ja, ja ja, ja, ja jaaaaa nie wyłapałam, że to krytyka ma być, a nie kolejna próba narzucenia mi swoich poglądów jako jedynych słusznych.
Na stos!
Chrustu naznosić, czarnego kota złapać i spalić wredną czarownicę, co by znów swoim jadem nie pluła po blogosferze, bo niedługo ludziom dziury w monitorach powyżera!
Albo lepiej!
Do krzyża jak z filmu pornograficznego przypiąć, pejcze w dłoń i lać ile wlezie, niech ma za swoje.
Kto pierwszy, kto?!
Cóż, żarty żartami (bo czym tu się przejmować?), ale przynajmniej będzie wstęp.
Tyle książek czytam (właściwie wchłaniam), a kategoria książkowa na moim blogu umiera śmiercią powolną, niedokarmiana kolejnymi postami o przeczytanych pozycjach. Wiem, recenzji pisać nie umiem, bo zbyt emocjonalnie (może zbyt osobiście?) podchodzę do książek, ale to ważna część mojego życia.
Pamiętacie, jak zarzekałam się, że po Greyu przez jakiś czas nie sięgnę po nic, co ma być w zamyśle książką o tematyce erotycznej? W grudniu to było, całkiem niedawno, o tu -->
Nie tylko Grey.
Babska ciekawość wzięła jednak górę...
No jak mogło by być inaczej, skoro dzień w dzień spędzam osiem godzin wśród regałów z książkami i każdą wolną chwilę wykorzystuję na to, żeby sobie poprzeglądać co ciekawego na półkach mamy.
W ten sposób w moje łapki trafiło "Osiemdziesiąt dni żółtych" Viny Jackson.
Wspomnienie o
50 twarzy Greya na okładce nie zachęciło mnie, ale otworzyłam na chybił-trafił i zaczęłam czytać.
Padło akurat na scenę, w której Summer udała się do klubu dla fetyszystów. Wciągnęłam pół strony w mgnieniu oka i... wypożyczyłam książkę. ;)
Bohaterką książki jest Summer, zakochana w muzyce, nie znajduje spełnienia seksualnego w swoim związku. Jest biedna, dlatego gdy w metrze podczas bójki niszczą jej skrzypce postanawia przyjąć propozycję tajemniczego Dominika - prywatne koncerty w zamian za nowy instrument.
Mimo porównania książki do
50 twarzy Greya ja wielu podobieństw nie widzę.
Dominik nie ma w sobie nic z Christiana ( trochę szkoda, bo tajemniczość pana Greya była jedyną mocną stroną książki). Nie ma wyidealizowanego seksu, w którym wszystko wszystkim pasuje. Są problemy, nie jakieś wyszukane, ale zwyczajne, które w łóżku partnerem może napotkać każdy.
Nie ma nadmiaru miłości, powiedziałabym nawet, że nie ma jej w ogóle... Pod koniec pojawia się trochę uczuć, ale nie na tyle, żeby zemdliło - jak u pani James.
No i chyba najważniejsze - nie ma przygryzania wargi, przewracania oczami i wewnętrznej bogini!
Jest za to duża dawka muzyki klasycznej, scen erotycznych dużo bardziej rozwiniętych niż w
50 twarzy...i główna bohaterka, która mimo, że łatwa jak Anastasia Steel, to jednak ma w sobie coś, co pozwala jej grać z Dominikiem, nie rozkłada przed nim bezmyślnie nóg jak to robiła pani Grey.
Ciężko znaleźć coś, co mi się podoba (o podobnej tematyce), a ta książka prawie trafiła w mój gust. Nie rozumiem, czemu na LubimyCzytac.pl zbiera same negatywne oceny czytelników...ale każdy ma swoje zdanie, warto przeczytać i wyrobić sobie opinię.
Gdybym miała ocenić obie te książki, to
Osiemdziesiąt dni żółtych dostałoby dwa razy większą notę niż
50 twarzy Greya. I pierwsza część serii nie będzie z pewnością jedyną, po którą sięgnę. Żeby tylko szybko zwrócili do biblioteki pozostałe, bo doczekać się nie mogę!
---
Post zaplanowany, z automatu, ale wczoraj trafiłam na coś, o czym warto wspomnieć.
W Magazynie ekspresu reporterów widziałam reportaż o panu Zbigniewie Stanisławskim, rysowniku Bolka i Lolka. Była to już kolejna część reportażu, tym razem przedstawiała sytuację pana Zbigniewa już po otrzymaniu pomocy - była bardzo optymistyczna!
Z racji obserwowania dwóch blogowych mam z Włoch:
Sabiny i
Ewy (które serdecznie pozdrawiam!) od razu moją uwagę przykuła część o wyprawie Smutka i Plotkary - pary zbierającej zdjęcia z podróży do pamiątkowego albumu - z której relacje można śledzić na blogach autorek, jak i tutaj:
Klub Polek. Chyba nawet wyłapałam kilka zdjęć wyżej wymienionych pań, jednak głowy za to nie dam, bo może się jeszcze przydać. ;-)
Aż cieplej na serduchu się robi, że jest tyle ludzi którzy chcą pomóc. I tyle sposobów, żeby tę pomoc nieść!:)
I jak zwykle tylko rząd i cały socjal w naszym kraju nawala, skoro twórcy w pewnym sensie naszej polskiej historii nie mają za co żyć i to ludzie im pomagają, a nie instytucje, które pomagać powinny...ale nie psujmy sobie tym dziś nastroju.