Dopadł mnie remont.
Na prawie trzy tygodnie nasze mieszkanie zamieniło się w jeden wielki plac budowy.
Cel: kuchnia i przedpokój.
Niby niewiele, jednak pracy było dużo. Stare budownictwo - krzywe ściany, brak wylewki na podłodze, tynk odpadający ze ścian, ściany kruche i cienkie, albo dla odmiany tak grube i twarde, że żadne wiertło nie dawało rady się przez nie przebić.
Kurz i gładź w całym domu, ciągły katar, kichanie.
Przeziębienie, bo gdy za oknem wiatr i deszcz my zamknięci w sypialni, bez ogrzewania, a w innych pokojach pootwierane okna, żeby tynk szybciej wysechł, bo panowie musieli nałożyć jego bardzo konkretną warstwę żeby choć trochę wyrównać te cudownie krzywe ściany.
Gotowanie w warunkach polowych, na jednym palniku płyty elektrycznej.
Wielki, ogólnie mówiąc, rozpierdziel, bo do dziś jeszcze nie bardzo wiem gdzie co dokładnie leży.
I to uczucie, kiedy w ostatni dzień remontu, w niedzielę, dokładnie niedzielę palmową zabrakło panela. Jednego!
Później wielkie sprzątanie, które jeszcze nie jest zakończone, bo gładź wyłazi z każdej dziury, zza każdego mebla, czyli ze wszystkich tych miejsc, które już umyć zdążyłam, a i tak jakaś tajemnicza siła sprawia, że są zakurzone.
Mimo wielu przeciwności, niedogodności, łazienki, która mimo sprzątania co wieczór rano i tak przyprawiała niemal o łzy, bo była tak zasyfiona gładzią, farbami, klejami i tynkiem...
Udało się!
Remontowy bilans zdecydowanie na plus.
Mamy ładne panele, na ścianach przedpokoju tynk mozaikowy z dobraną farbą, a wszystko utrzymane w niebieskich barwach.
No i kuchnia! Moje królestwo. Ładny, spokojny kolor na ścianach, duże płytki, ciemne, prawie czarne panele (niestety nie mogliśmy położyć płytek również na podłodze, 20 cm wylewki przerosło nasz remontowy budżet).
Początkowo nie myśleliśmy o nowych meblach, jednak w jednym z popularnych salonów trafiliśmy na mega okazję i za małą sumkę udało nam się wybrać bardzo ładny, mały, ale pasujący do naszej nowej kuchni zestaw mebli.
Całość dopełnia nowa kuchenka, taka, o jakiej marzyłam patrząc na starą, pozostawioną przez poprzednich właścicieli, która słabo grzała a jeszcze gorzej piekła.
Mój Mężczyzna postarał się i raz wrócił do domu z uroczym koszem na śmieci... w dmuchawce! :D
Jeszcze tylko mały, składany stolik, dwa krzesła i moje ulubione miejsce w domu będzie gotowe na 100 %.
Dodatkowo, dość przypadkiem, udało nam się kupić cudowną szafę. Idąc na przystanek autobusowy trafiliśmy do sklepu z meblami używanymi. Weszliśmy tam w celu zapytania o przyjęcie mebli, a wyszliśmy z piękną, rozsuwaną szafą, której potrójne skrzydła są całe pokryte lustrami. Mamy więc w sypialni prawie 3 metrowe lustro. :)
I tak optymistycznie mogłabym to zakończyć, ale... gdy zrobi się naprawdę ciepło czeka nas jeszcze zrywanie tapety i malowanie w salonie. Aż boję się pomyśleć co będzie, gdy mieszkanie znów pokryje kurz...