Pierwszy wpis w nowym roku...od czego by tu zacząć?
Może krótko o mojej chwilowej nieobecności. Nie, nie zaginęłam nigdzie w najciemniejszych czeluściach Internetu, nie postanowiłam także kolejny raz zrezygnować z prowadzenia bloga. Gdzie więc mnie wcięło? Sylwester się przedłużył. Ale od początku.
Od powrotu z Barbórki na początku grudnia codziennie zbierałam się jakby to powiedzieć, że mam zamiar jechać na Śląsk również na Sylwestra. Okazja nadarzyła się dopiero dwa dni przed planowanym wyjazdem, ale najważniejsze, że w ogóle się udało. Jest, jadę!
Zrezygnowałam z busa z Kazimierzy, w końcu skoro zlikwidowali mi bezpośrednie połączenie do Katowic przez co i tak musiałabym się przesiadać w Krakowie, to dlaczego mam stać na dworcu ponad godzinę i marznąć, skoro mogę jechać z przystanku, który jest dużo bliżej?
Wsiadłam, ludzi pełno. Poświąteczny wtorek, gdzie oni wszyscy jadą? Do Krakowa, wiem, wiem. Tylko po co?
Znalazłam miejsce prawie na samym tyle. I dobrze, bo nie musiałam oglądać tych min ludzi starszych (taa, o pięć lat co najwyżej) albo z większymi bagażami, z których można wyczytać ta to siedzi, a ja muszę stać.
Dojechałam bez większych problemów, choć autobus z pewnością swoje lata miał, skrzypiało, trzeszczało, a przede wszystkim wiało. Szybka przesiadka na dworcu w Krakowie i czekamy na przystanek Katowice! Żeby było zabawniej, to te busy nigdy nie zatrzymują się tam, gdzie napisane jest, że powinny zatrzymać się. Co myślę, że przecież ostatnio już szłam tą ulicą czy z tego przystanku i nie będę musiała błądzić, to znów gdzieś indziej trzeba się zbierać do wysiadki i kolejny raz pytać o drogę na PKP.
Koleje śląskie również postanowiły mnie nie rozpieszczać. Jako, że w Zabrzu wysiadałam tylko raz, to liczyłam na jeden z tych nowszych pociągów, w którym można by było na tablicy multimedialnej śledzić trasę i kolejne przystanki. Za każdym razem jadąc do K., czy wracając do domu jechaliśmy właśnie takimi pociągami, a tu klops! Podjechał jakiś stary, z przedziałami jeszcze... Trzeba było liczyć na swoją pamięć i na szczęście udało się dojrzeć z daleka tabliczkę z napisem Zabrze.
Zadowolona podreptałam na przystanek autobusu miejskiego, miałam kilkanaście minut do odjazdu i w duchu liczyłam, że K. jednak zdąży wyjechać z porannej zmiany i dołączy do mnie w autobusie. Ostatecznie skończyło się na tym, że wysiadłam pod jego kopalnią.
Kilkunastu facetów popijających piwo pod barem, patrzyli się jakby jakieś ufo zobaczyli. Naprawdę nigdy tam żadna baba nie wysiadała? Po chwili sms Dopiero wyszedłem, już raczej nie zdążę na ten autobus. To nic, przecież czekam na Ciebie kilka metrów dalej - ucieszyłam się. Jest, jest! W końcu mogę się przytulić. Niby tylko trzy tygodnie, ale jednak tęskniłam strasznie i dopiero teraz wiem, że tylko wmawiałam sobie, że nie zdążę zatęsknić, bo przecież wytrzymywaliśmy dużo więcej.
Wspólna droga do domu, obiad i przytulanki przed telewizorem. Tego mi było trzeba, takiej szarej normalności, która dzięki niemu nabiera barw.
Sylwester? Pewnie wykrakałam w poprzednim wpisie, ale do przewidzenia było, że bez spięcia się nie obejdzie. Nie wiem, czy tylko ja jestem tak dziwna, żeby zabraniać pić kilka chwil przed wyjściem na fajerwerki? Żeby to mała ilość była to nie byłoby problemu. Ale kilka kolejek pod rząd tuż przed północą, kiedy mamy wyjść z małymi dziećmi i zeszłoroczne rzucanie w nas petardami sprawiło, że moje nerwy nie wytrzymały. Wprawdzie nie trwało to długo, kilka minut zaledwie, ale zaraz po pierwszej wróciliśmy do domu. Ja po jednym piwie smakowym, a mój mężczyzna z potwornym kacem następnego dnia.
Oprócz tego spacery, zakupy, zdjęcia.
Podziwiam mojego mężczyznę, naprawdę. Mało kto wytrzymał by latanie ze mną po mieście kiedy wieje i sypie, albo stanie nad jeziorem przez kilkanaście minut, bo próbowałam zrobić z ręki ostre nocne zdjęcie. Wiem, daremny trud przy długim czasie, jednak w końcu udało nam się znaleźć ucięte drzewo na którym można było stabilnie oprzeć aparat i kilka nocnych ujęć jego miasta mam. Kolejny spacer, nad inne jezioro, wiatr, który sprawiał, że paluchy drętwiały a uszy przemarzały, ale zdjęcia są! Mój kochany!
Zakupy, najpierw jednego dnia, teoretycznie po kurtkę dla niego, w praktyce skończyły się butami dla mnie. Z nimi też ładne cyrki były, bo noszę 36, a mieli najmniejsze 37. Pomierzyłam, porozpaczałam, że za duże, przeciągnęłam go po jeszcze czterech innych sklepach z butami i jednak wróciliśmy po te pierwsze. Zimowe w końcu, ciepłe skarpetki założę i są akurat, a zakochałam się i innych nie chcę! Rzadko coś mi się podoba, więc trzeba korzystać z okazji. ;-)
Drugiego dnia zakupów kurtki też nie kupiliśmy, za to zakupy skończyły się na kosztowaniu dań kuchni orientalnej. Wybór był spory, ale ostatecznie zdecydowaliśmy się na sajgonki z jakimś mega pysznym sosem na który koniecznie będę musiała znaleźć przepis! A następnym razem koniecznie musimy znaleźć jakieś sushi!
Zleciało szybko te jedenaście dni. Właściwie miało być dziesięć i powrót w czwartek, ale autobus nie przyjechał.
Znaleźliśmy bus z Zabrza do Krakowa, żeby nie wstawać wcześnie rano i nie tracić kilku godzin na dojazd do Katowic. Znaleźliśmy przystanek, czekamy, czekamy... Jacyś ludzie też stoją, więc nie odjechał na pewno. Kwadrans po czasie jedna z kobiet zadzwoniła pod numer z rozkładu i dowiedziała się, że autobus z tej godziny odwołany, rozkład zmieniony przed kilkoma dniami i jeszcze nie zdążyli zaktualizować. Ok, rozumiem, że mogli nie porozwieszać nowych tabliczek, ale żeby na stronie internetowej nie poprawić? Przecież to kilka kliknięć. Następny po prawie czterech godzinach, za późno. Wróciliśmy do K., mamy dodatkowy wieczór dla siebie. Okazało się, że niepotrzebnie rozpłakałam się w środę wieczorem. Zamiast cieszyć się ostatnimi chwilami bliskości z moim mężczyzną rozkleiłam się zupełnie i nic nie było mnie w stanie uspokoić. Nie lubię się z nim rozstawać, a już na pewno nie cierpię tego kiedy nie wiem za ile znów się zobaczymy. Teraz nie dość, że problemy w kopalniach, strajki i pewnie odsunie się planowane na marzec szukanie mieszkania, to jest jeszcze jedna sprawa o której pisać jeszcze nie chcę, a przez którą możemy nie zobaczyć się aż pół roku... Nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić i tej myśli w końcu udało się wycisnąć z moich oczu łzy kiedy żegnaliśmy się na przystanku, mimo, że obiecałam sobie, że po tej środowej histerii nie będzie już ani jednej łzy. Prawie się udało... Autobus do Krakowa prawie pusty, ten do mnie też, zaledwie kilka osób. Wysiadłam, chwilę poczekałam aż po mnie przyjadą, cóż, jestem w domu... Fochy, milczenie, zero jakiegokolwiek zainteresowania. Jak to jest, że teoretycznie najbliższe osoby potrafią tak dokopać? Łzy z którymi walczyłam dziś cały ranek same płynęły, nie mogłam ich powstrzymać. Wieczór będzie podobny, ten jak i kilka następnych. Jak tak dalej pójdzie to cały zapas słodyczy pochłonę od ręki, a jest tego niemało...
Mamy masę wspomnień, zdjęć, i plan awaryjny na mieszkanie, ale na to trzeba czasu. Patrzę w te jego niesamowicie piwne oczy i czarujący uśmiech na jednym ze zdjęć i wiem, że moje życie znów zacznie kręcić się wokół odliczania dni. Tylko do czego mam odliczać, skoro oboje tego nie wiemy?
Slyszalam o tych strajkach i niepewnosci gornikow. Noz sie czlowiekowi otwiera na sama mysl, co wymysla wazniacy ze spolek. Ale nie o tym mialam pisac.
OdpowiedzUsuńPol roku to szmat czasu i bardzo Ci wspolczuje, bo wiem, jak to boli. Kiedy mieszkalam jeszcze na Slasku, zdarzylo mi sie przez rok nie widziec narzeczonego, ale wytrzymalismy rozloke. Jest ciezko, lecz jak czlowiek sie uprze, da rade nawet i rok przezyc. Zycze Ci, aby w nowym roku wszystko sie poukladalo w Twoim zyciu!
Jak opracowali jakiś plan że po kilku latach kopalnie przyniosły by spory zysk to olali autora, chory kraj.
UsuńTo prawda, jak sie kocha, to się wytrzyma. I dobrze, że są pary, które dają przykład.:)
Niech szybko ten.czas wam minie, a strajki były i będą, może wywalczą coś więcej :)
OdpowiedzUsuńMiejmy nadzieję, jak kraj tego nie chce, to niech sprywatyzują, chętni są, a przynajmniej praca by była dla ludzi.
UsuńOby ten czas oczekiwania byl jak najkrotszy. Ja podobnie do Sabiny, zdarzalo mi sie nie wiedziec chlopaka i po kilka miesiecy.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że wchodzą tutaj osoby, które to najgorsze oczekiwanie mają już za sobą i są żywym dowodem, że może się udać. To duże wsparcie. :)
UsuńPowiem szczerze że teraz to ja się zastanawiam czy ja wytrzymam długą rozłąkę kiedy będę wreszcie w związku ze swoją ukochaną osobę :c ..zapraszam na bloga dodałam rozdział mam nadzieje że wejdziesz i skomentujesz :) dziedziniec.bloog.pl
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że nie będziesz musiała czekać, nikomu nie życzę,ale jak trzeba, to się da:)
UsuńNo to witamy z powrotem.No koleje nie rozpieszczają to prawda. Moja kumpela prawie by kiedyś się zagapiła a wtedy zamiast wysiąść w Wielkopolsce trafiłaby do Krakowa.Nie wiem jak to jest kiedy się jest być rozłączoną z ukochaną osobą,mogę się tylko domyślać lub porównywać ze sobą i moim niby byłym. Aczkolwiek to nie było to samo co u ciebie oczywiście...Cieszę się razem z tobą z miłych wspomnień :)
OdpowiedzUsuńJakbym pojechała gdzies dalej to bym zginęła, bo nie jestem przyzwyczajona i ciężko się odnaleźć... dobrze, że po Zabrzu jest przystanek końcowy, daleko nie zginę:D Ale uważać trzeba, to prawda. Mam nadzieję, że nie bedziesz nigdy musiała tak czekać:)
UsuńNo cóż... Najważniejsze, że oboje macie nadzieję i potraficie ze sobą żyć i "z bliska" i "z daleka". Troszeczkę cierpliwości, a czas sam okaże, co i jak.
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że dopiero teraz komentuję, ale niestety z telefonu już nie mogę (przez "zabawę" z potwierdź, że nie jesteś automatem - po prostu nie wyświetla mi tego w całości). Tak więc gdy czytam, nie pozostawiam po sobie widocznego śladu, a z komputera korzystam niezwykle rzadko.
Wszystkiego dobrego.
Pozdrawiam serdecznie.
To fakt, najgorzej by było, gdyby się nei układało podczas tych wspólnych dni, byłby problem.
Usuńnie wiem co z tym jest, teoretycznie w profilu mam opcję potwierdzania wyłączoną, nawet teraz sprawdzałam :/ nic nie szkodzi. :)
Ale przedłużony początek roku ;) Ale za to ile wspomnień, mniejszych większych, milszych, gorszych. Ale to Wasza historia :)
OdpowiedzUsuńTo prawda. Chciałabym je kiedyś spisać, na razie mam tylko wersje elektroniczne... Ale marzy mi się taki stary dziennik, gruba oprawa, pożółkłe kartki... może znajdę:)
UsuńCzasami rozłąka paradoksalnie wzmacnia związek o ile będziecie ze sobą stale w kontakcie - Skype, telefon.
OdpowiedzUsuńZ całego serca życzę Tobie aby wszystko się ułożyło....
pozdrawiam ciepło
dobrycoach.bloog.pl
To prawda, dobrze, że są te telefony, czy facebook na którego zawsze tak marudzę. gdyby pozostawały tylko listy jak kilkanaście lat wcześniej byłoby gorzej.. choć też pewnie by się dało.
UsuńMoże nie będzie tak źle i tej półrocznej rozłąki nie będzie.
OdpowiedzUsuńWiem coś o tym, jak rodzina potrafi zepsuć nie tylko humor...
może.. potrafi, a powinno być odwrotnie ;/
UsuńBedzie dobrze, czuje to, iz rozlaka niczego nie zmieni, wrecz wzmocni wasz zwiazek.
OdpowiedzUsuńdziękuję za miłe słowa:)
UsuńTęsknota jest najgorsza, nie znoszę jej... Z Mężem najdłużej nie widziałam się 1,5 tygodnia, kiedy to wyjechał w delegację do Korei... Dodatkowo różnica czasu, gdy on miał rano, w PL był wieczór i na odwrót, mieliśmy może 2-3 godz w ciągu dnia, by ze sobą popisać sms jedynie... Nie znoszę tej tęsknoty i czekania...
OdpowiedzUsuńA co do rodziny to doskonale Cię rozumiem. Cieszę się, że wyprowadziłam się z domu rodzinnego, wynajmujemy z Mężem mieszkanko, choć za parę m-cy będziemy wprowadzać się do własnych kątów. Jednak, gdy przyjeżdżam do domu rodzinnego, mama z rodzeństwem rozmawia po cicho, w sąsiednim pokoju, albo w ogóle panuje cisza, zero rozmów... Dlatego nie lubię tam jeździć, bo też wiem, że jestem tam niemiłym gościem, który dom traktuje jak hotel... Tak kiedyś usłyszałam, więc nie wyobrażam sobie jeżdżenia tam w przyszłości z dzieckiem własnym...
Pozdrawiam! A Ty bądź dobrej myśli i nie przesłodź sobie organizmu tymi słodyczami ;)
To prawda, jak jeszcze nie ma możliwości kontaktu to w ogóle koniec świata prawie :(
Usuńteż sobie obiecuję, że jak nic się nie zmieni to dzieci tu samych na wakacje nie puszczę nigdy.
a słodycze dawkuję sobie, nie idą w parze z ćwiczeniami, więc mam motywację żeby nie zjeść więcej niż jednej czekoladki dziennie :)
Oby ten czas oczekiwania był jak najkrótszy. Trzymam kciuki mocno. :)
OdpowiedzUsuńdziękuję, to miłe:)
Usuńojej.. będzie dobrze, zobaczysz! :)
OdpowiedzUsuńmam nadzieję, dzięki:)
UsuńMam nadzieję, że zrobisz wszystko żeby szukanie mieszkania w marcu jednak doszło do skutku. Nie można się tak męczyć przez długi czas....
OdpowiedzUsuńA co do sushi to my chodzimy czasami do Lilonga w Katowicach i jesteśmy zadowoleni, ceny też bardzo przystępne. :)
niestety wszystko zależo od sytuacji na kopalniach, jak się unormuje to po półroczu razem! < 3
UsuńTo ty buty w dziecięcym chyba kupujesz...:) Rzeczywiście, facet na poziomie, skoro dał się wlec po sklepach. Na Zachodzie już dawno wymyślili, że w supermarkecie masz stoisko gdzie można się napić nawet... szampana. Na przeczekanie. Pomyślności w nowym roku, oby rozłąka się skończyła:)
OdpowiedzUsuńZawsze mnie szlag trafia na zakupach, jak ubrania to nic fajnego nie ma, bo wszystko S-M, a jak buty to fajne od 39 w górę... ideał kobiety to szkielet ze stopami jak kajaki, czy co? ;o
Usuńzakupy z jego powodu, to wyjścia nie miał. i tak najwięcej czasu przy ksiażkach spędziliśmy, na szczęście też lubi:D
nos do góry!
OdpowiedzUsuńuszy też:)
UsuńBędzie dobrze, głowa do góry.
OdpowiedzUsuńmusi, musi...
UsuńWiem, co to odliczanie dni do spotkania z wyjątkową osobą. Gdy byłam na I roków studiów, do domu przyjeżdżałam na kilka dni raz na 1-2 miesiące. I cięzko było, ale opłaciło się czekanie i bycie cierpliwym - mieszkamy razem ponad rok :) Będzie dobrze, zobaczysz, dasz radę :*
OdpowiedzUsuńDobrze wiedzieć, że ludziom się udaje wytrwać, motywujace. :)
Usuńżyczę aby wszystko się powiodło ;)
OdpowiedzUsuńdzięki:)
UsuńTo z KW już nie ma bezpośredniego do Katowic? Jestem trochę zacofana ;p
OdpowiedzUsuńTo, że możecie nie zobaczyc się przez pół roku... brzmi okrutnie, ale to tylko możliwośc, a nie pewnośc, warto miec nadzieję, że tak się jednak nie stanie. Choc wiem, że to trudne. Ale musi byc cos, co nas podniesie na duchu, co nie złamie naszej wiary, rozumiesz? dlatego lepiej przestac odliczac, bo jesli nie ma do czego, poki co, to nie ma sensu świadomie się dobijac... ja wierzę, że będzie dobrze, trzymam za to kciuki :)
Jak jechaliśmy w październiku, to niby były dwa na rozkładzie i żaden nie przyjechał, trzeba było kombinować z przesiadkami na szybko. teraz niby też jakiś wisi, ale strach na niego czekać, bo jak znów nie przyjedzie to zbyt późno dojechałabym kolejnym
Usuńwalczę z tym odliczaniem, nie powiesiłam kalendarza do skreślania dni, nie liczę tygodni do lipca.... może jakoś to będzie.