Cała historia zaczęła się w zeszły poniedziałek. Myliłam się pisząc tutaj, że pewnie będę gdzieś w okolicach Krakowa kiedy blogspotowy automat doda. Do Krakowa jeszcze spory kawałek był, bo pierwszy bus spóźnił się potwornie. Na początku myślałam, że przez wizytę w sklepie go przegapiłam (choć byłam na dworcu piętnaście minut przed czasem), ale wkrótce podeszła do mnie jakaś kobieta i spytała, czy też czekam na bus do Krakowa. I tak czekałyśmy razem, zastanawiając się, czy przyjedzie, czy jednak w ogóle nie. Pocieszający był fakt, że nie wiało aż tak strasznie.
Pojawił się wreszcie, zmarzniętymi paluchami podałam drobne i odebrałam bilet. Najgorsze już za mną, pomyślałam, bo właśnie do Krakowa dostać się ode mnie najtrudniej.
Siedziałam nerwowo z telefonem w łapie, bo choć do przesiadki na Katowice miałam niecałe pół godziny, to jednak przez wcześniejsze spóźnienie minuty uciekały niepokojąco szybko. Widziałam już z daleka budynek dworca głównego. Zdążę, ucieszyłam się. Założyłam czapkę, schyliłam głowę żeby zasunąć kurtkę i...kiedy podniosłam głowę okazało się, że właśnie podczas wjazdu na płytę dworca minęliśmy się z wyjeżdżającym busem do Katowic.
Zrezygnowana podeszłam do stanowiska z którego odjechał mając nadzieję że znajdę tam jakiś rozkład. I znalazłam informację, która mnie strasznie ucieszyła - te busy odjeżdżają co piętnaście minut! Ledwo się odwróciłam już podjechał kolejny, a wsiadała do niego również... kobieta z którą czekałam na pierwszy bus.
W tym już o wiele luźniej. Można zdjąć kurtkę i zabrać się za czytanie Ze starego pamiętnika - jedynej gazety jaką udało mi się dorwać. Czemu teraz wszystko jest o tych pseudo gwiazdkach?
Zleciało szybko. Nie zwracałam uwagi na to, gdzie jesteśmy, bo już tyle razy byłam na dworcu PKS w Katowicach, że z łatwością zorientowałabym się kiedy trzeba się zbierać do wysiadania. Niestety kierowca mnie zaskoczył, podjechał na plac Andrzeja tuż obok dworca PKP i trzeba było wysiadać, w rozpiętej kurtce, z rozsuniętym plecakiem w jednej, a czapką i gazetą w drugiej ręce. Na szczęście do pociągu było sporo czasu, więc udało mi się szybko ogarnąć, kupić bilet i znaleźć odpowiedni peron, a z tej drugiej strony gdzie nigdy nie byłam miałam z tym mały problem.
Chwała temu, kto wymyślił mapy tras wyświetlane w pociągach, jakby nie one, to pewnie przegapiłabym swój przystanek, bo tak się zagadałam. Udało się wysiąść, znaleźć dworzec autobusowy i przystanek z którego odjeżdżał ten, do którego miałam wsiąść. Bałam się, że przez te wszystkie opóźnienia nie zdążę i będę musiała czekać na kolejny, a tutaj byłam jeszcze kilka minut przed czasem.
Czekałam z niecierpliwością na przystanek pod kopalnią, gdzie mój K. miał dołączyć do mnie po pracy, ale niestety było tyle ludzi, że przywitać mogliśmy się dopiero kilkanaście minut później, na przystanku. Najdłuższe minuty w moim życiu! Niby to tylko miesiąc minął, a czułam się jak byśmy nie widzieli się dużo dłużej. Wreszcie można było się przytulić, ochrzanić go że znów pali (:D) i iść do domu trzymając się za ręce.
To niesamowite, że wystarczy usiąść z Nim przed telewizorem, nawet nie zwracając uwagi na to, co właśnie leci, przytulić się mocno i już człowieka ogarnia taki spokój, jakiego nie czuł od ostatniej wspólnej chwili. Jedno bijące serce, a tyle magii!
Nie sposób opisać wszystkiego, co działo się przez ten tydzień. Noce spacery przez cmentarz i na pyszny kebab (a miałam nie jeść niezdrowego!) Barbórka (z której już się robi osobna notka na następny raz), zajmowanie się biednym kiciem po zabiegu, zabawa z nim i nowe ślady na dłoniach po jego pazurkach, Mikołaj, który obdarował mnie kolejnym reniferem (łosiem?) do kolekcji, misiem w kulce ze śniegiem z której cieszyłam się jak dziecko i cukierkami, bo mój prywatny święty z brodą dba o to, żebym za bardzo z ograniczeniem słodkiego nie przesadziła.
Znów poznanych kilka nowych osób. Przyznaję, nie było tak strasznie jak się spodziewałam, ale to nie zmienia faktu, że dalej nie lubię takich spotkań z kimś, kogo nie znam. Cóż, może kiedyś mi minie?
Niestety te dni minęły jak zawsze zbyt szybko. K. musiał wracać do pracy, a ja do domu. Znów łzy przy pożegnaniu, choć to tylko trzy tygodnie i zobaczymy się znów, prawdopodobnie na dużo dłużej niż teraz, bo brakło nam czasu na latanie z podaniami i trzeba się tym obowiązkowo zająć następnym razem.
Nie lubię się z nim rozstawać. Wydawać by się mogło, że po tych dwóch latach powinnam być jako tako przyzwyczajona do tęsknoty, a jeśli nie do niej, to choć do pożegnań. Fakt, nie rozpaczam jak niektóre dziewczyny z notkach które czytam, że dwa dni czy tydzień się nie widzieli i już usycha z tęsknoty, ale zaczyna mi to coraz bardziej doskwierać. Poznaję coraz więcej wspólnego życia i przyzwyczajam się do chwil spędzonych razem zamiast oswajać się z jego nieobecnością.
Wróciłam do domu w złym humorze, chciałam go sobie poprawić przeglądając zdjęcia z wyjazdu i dopiero wtedy zostałam łaskawie poinformowana, że laptop nie działa. Podobno nikt nic nie robił, poza graniem i przeglądaniem Internetu, ale BSOD jak byk pokazuje błąd najnowszej instalacji.
Wszystko skończyło się wgraniem nowego systemu, dobrze, że grzeczną uczennicą byłam i przypomniało mi się, że można to zrobić bez formatowania partycji. Przezornie zgrałam wszystko co potrzebne, ale na szczęście nie zniknęło nic poza sterownikami i starym systemem oczywiście, więc mamy sukces!
Po powrocie okazało się też, że blogspot na telefonie jakoś inaczej mi działa. Nie patrzyłam dokładnie co i jak bo akurat padła bateria a nie chcę ruszać telefonu kiedy się ładuje bo i tak bolec dziwnie wykrzywiony nie wiadomo czemu, więc nie wiem jak to dokładnie jest, ale po próbie zalogowania się nie wyskoczył błąd tylko normalny pulpit nawigacyjny bloggera! Mam nadzieję, że teraz i na telefonie będę mogła komentować z konta Google, no i że wreszcie będę miała dostęp do listy obserwowanych.
Oby nie okazało się, że nadzieja matką głupich!
Te rozstania i tęsknota jest koszmarna :/ czasem trudno jest to znieść...
OdpowiedzUsuńto prawda, nie da się przyzwyczaić.
UsuńWyjazd obfitował w wydarzenia widzę :) Takie spotkanie we dwoje musi być cudowne :)
OdpowiedzUsuńkażdy taki jest, pełen magii :) razem nie trzeba robić niczego wyjątkowego żeby było super:)
UsuńJa lubię takie podróżnicze przeprawy z przesiadkami, kombinowaniem. Fakt, że czekanie jest nieznośne, ale ma swój urok całe to zamieszanie. Czego się nie zrobi dla spotkania ukochanej osoby, prawda? I masz rację, że jedno bijące serce a tyle magii. Mój chłopak co prawda mieszka jakieś 50km ode mnie, wystarczy wsiąść w samochód i jazda, ale i tak możemy spotkać się tylko przez weekend, ewentualnie jak ma czas odwiedzi mnie od czasu do czasu w akademiku. Najgorszy jest jeden dzień po pożegnaniu. Potem jakoś wraca wszystko w miarę do normy.
OdpowiedzUsuńzależy gdzie się czeka, czasem pada, wieje, leje i fajnie nie jest. No i jakby nie te przesiadki mielibyśmy kilka dodatkowych godzin dla siebie, ale masz rację, warto.
UsuńTez nie lubie spotkan z kims, kogo nie znam, zwlaszcza kiedy w jednym gronie wszyscy sie znaja, a ja czuje sie obco. Czasem jednak trzeba sie poswiecic, coz poradzic:). To mialas ciekawa podroz, nie zazdroszcze Ci jej, bo nie znosze pociagow:). A z bloggerem ciagle sa klopoty.
OdpowiedzUsuńnajgorzej jak wszyscy są z jakiejs grupy, pracy, gry.. Gadają o jednym i nic się nie wie.
UsuńNie dziwię Ci się. Odległość nie działa dobrze na człowieka, ani na jego uczucia, ani na jego samopoczucie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie oraz dziękuję za wizytę.! Halszka
na dłuższą metę rzeczywiście.. Choć jakieś tam plusy też są mimo wszystko.
UsuńIle przygod. Co do spotkan z obymi to mam podobnie, zwlaszcza gdy pozostala czesc grupy jest juz zgrana paczka.
OdpowiedzUsuńdokładnie, zawsze się czuje jakby nie powinno mnie tam być.
UsuńJa nie lubię się przesiadać, ale jak jeździłam do Katowic to mnie to nie omijało, niestety ;p można powiedzieć, że start podróży zaczął Ci się od różnych nieprzewidzianych zwrotów akcji, na swój sposób jest to nawet fajne :) pod poprzednim postem napisałaś, że okolice w stronę Koszyc, powiem Ci, że do Koszyc mam niedaleko :P
OdpowiedzUsuńRozstania zawsze są trudne, wiadomo, na początku są cholernie trudne, z czasem człowiek się przyzwyczaja, ale... chyba nie da się przyzwyczaić do tego w 100%, bo tęsknota to jednak tęsknota :)
właśnie wolałabym bezpośrednio coś. O ja do koszyc to z 10minut mam, ciekawe ;p
UsuńCiezka podroz. Nie lubie jezdzic tak :p ale mam to wygode, ze to on jezdzi ;) mi sie zdazy ale rzadko.
OdpowiedzUsuńWazne, ze sie widzieliscie. Ja tez tesknie a u nas to ponad 4 lata :p Ale jeszcze nie wyjechal a ja juz mysle jak za dwa tygodnie z hakiem zobaczymy.
ja to bym chciała żeby on częściej jeździł, a nie tylko raz do roku, ale jednak ciężko, trudniej jest :(
UsuńAchh przesiadki :) Tyle już ich w życiu miałam więc chyba bym się na każdym dworcu odnalazła :)
OdpowiedzUsuńAle jak jest możliwość zobaczenia się z ukochanym to żadne przesiadki nie są straszne :)
to prawda:) choć ja wcześniej prawie wcale nie jeździłam, to ciężko mi trochę ogarnąć jeszcze.
UsuńWszystko zależy w jaki celu jadę. Pożegnania zawsze są trudne, w sumie na dobre wyszło, ze laptop nie działał, bo nie miałaś czasu myśleć o rozstaniu. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło.
OdpowiedzUsuńjakby działał to bym miała zajęcie a tak to nawet mi się nie chciało nic robić, dołek :(
UsuńZ Krakowa do Katowic bardzo łatwo się dostać, a busy jeżdżą co chwilę. Jak nie jeden przewoźnik to następny.
OdpowiedzUsuńWspólny czas zawsze leci jakoś szybciej, choć niby jest ten sam.
teraz już wiem, wtedy drugi raz jechałam, z czego za pierwszym wyrobilismy się na ten wg rozkładu;)
UsuńPrzypomniałaś mi mój powrót z obozu studenckiego w zimę stulecia. Najpierw traktor ciągnął nas na przyczepie przez zaspy, potem jakiś PKS, potem pociąg, a na koniec samolot z Poznania do Wawy. 1,5 dnia to zajęło, zamiast 3 godzin.
OdpowiedzUsuńWspółczuję rozłąki, do tego chyba nie da się przyzwyczaić w dwa lata. Może po piętnastu... Ale tego ci nie życzę:))
straszne, choć z drugiej strony jest co wspominać.. ;)
UsuńNienawidzę podróżowania busami, pociągami, autokarami. Nie dlatego, że standard jazdy jest zazwyczaj niski, ale ze względu na moją chorobę lokomocyjną.
OdpowiedzUsuńCzytałam Twoją historię i tak się zastanawiam... Nawet, gdyby tych przesiadek miało być dwa razy tyle, dla miłości jesteśmy w stanie poświęcić wiele- swój czas, swoje nerwy. Prawda?
pewnie że warto :) a mnie z choroby wyleczyły powroty ze szkoły, bo codziennie 40min w jedna stronę ;o
UsuńNie wiem dlaczego ale ja lubię podróże PKP, mimo że jest tam brzydko, nie ma często wagonu restauracyjnego, prawie zawsze są opóźnienia...
OdpowiedzUsuńFajnie, że masz Kogoś do kogo może się przytulić...
pozdrawiam ciepło
dobrycoach.bloog.pl
jak jade z kimś to też jest lepiej niż w busie. Ale po różnych niemilych historiach wolę jednak nie być sama w przedziale ;)
Usuń:)))) Lepsza taka matka, niż być sierotą...:)
OdpowiedzUsuńcoś w tym jest :)
Usuńszkoda ze u mnie w miescie tak czesto jak te busu nie jezdzi komunikacja miejska
OdpowiedzUsuńczasami kwitne na przystanku pol godziny i nic nie jedzie
tez nie przepadam za spotkaniami z osobami ktorych nie znam
nie naleze do osob zbytnio kontaktowych
jestem raczej niesmiala wiec nowe znajomosci sa dla mnie trudne
jak juz kogos znam to jestem dusza towarzystwa ale w nowym gronie raczej obserwuje
Krakow duże miasto, w dodatku studenckie to można się było spodziewać.. Jak próbuje gdzies od siebie jechac to albo nie ma albo co 2-3h jadą ;o
UsuńZ tymi busami/autobusami, to tylko zamieszanie ;)
OdpowiedzUsuńNo to się u Ciebie działo :D
to fakt, zwłaszcza dla kogoś kto mało jeździ i mówiąc wprost - nie ogarnia.
Usuńz komunikacja miejską zawsze jaja xd
OdpowiedzUsuńu mnie nie ma to ciężko ogarnąć ;p
UsuńCzas z ukochanym szybko leci, prawda? :)
OdpowiedzUsuńzdecydowanie zbyt szybko :(
Usuń