Nie cierpię żegnać się z osobami, na których mi zależy, a szczególnie z tą jedną, najbardziej wyjątkową osobą. Zwłaszcza, jeśli za oknem brzydka jesień w pełni, uszy odmarzają, a niebo przysłaniają ciemne, deszczowe chmury.
Niestety dziś jest jeden z tych okropnych dni pożegnań. Wspólne prawie dwa tygodnie kolejny raz pokazały mi, że naprawdę warto liczyć dni, bo te razem spędzone w całości wynagradzają chwile spędzone na czekaniu.
Pierwszy tydzień piękny pod każdym względem, mimo ogromnego strachu i ciągłego myślenia jak to wszystko będzie wyglądało. Potem chwila załamania, ale na szczęście wszystko skończyło się dobrze i udało się spędzić razem prawie pięć dni więcej. Nie wytrzymała jedynie pogoda i od środy skutecznie uziemiła nas w domu, ale przecież wspólna zabawa z kiciem czy oglądanie bajek i filmów też jest super!
Co teraz? Pięć tygodni. Do Barbórki i kolejnego spotkania, jednego z najważniejszych, bo może zaważyć na naszym dalszym życiu. Mam nadzieję, że wszystko pójdzie po naszej myśli, uda się dostać pracę w jego mieście i w końcu być blisko, przestać odliczać te dni i tygodnie. No i wreszcie mieć jakieś zajęcie, cel, dla którego chce się rano wcześnie wstać.
Tyle marzeń, planów... Warto w nie wierzyć. Każda kolejna wspólna chwila utwierdza mnie w przekonaniu, że marzenia się spełniają. Po prostu nad niektórymi trzeba trochę więcej popracować, lub być bardziej cierpliwym.
Chciałabym Wam bardzo podziękować za wszystkie miłe słowa pod poprzednim wpisem! Wiele dla mnie znaczą, mimo, że mogłoby się wydawać, że to tylko wirtualnie klikane literki.
Chcę też uspokoić niektórych - nie, to nie jest tak, że widujemy się tylko raz do roku. Te spotkania są zdecydowanie częstsze, po prostu zawsze to ja jeździłam do niego (lepszy dojazd i mniej problemów z urlopem=więcej wspólnych dni) a on był u mnie tylko raz, właśnie rok temu, dlatego tak bardzo czekałam na to jedno, szczególne spotkanie.
PS. Moje komentarze u niektórych mogą się pojawić dopiero za kilka dni, bo chciałabym nadrobić wszystkie zaległości we wpisach, zwłaszcza u osób, które odwiedzam od dłuższego czasu.
Trzymajcie się ciepło!
Też nie znoszę się żegnać, a odkąd zamieszkałam we Włoszech moje życie składa się właśnie z samych przywitań i pożegnań. Mam nadzieję, że uda Ci się zrealizować plany i nie będziesz musiała już czekać na spotkania z Twoim górnikiem:). Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńNie lubię pożegnań, ale perspektywa powitań może działać mobilizująco i pocieszającą ;)
OdpowiedzUsuńPożegnania zawsze są trudne, ale właśnie ta jesienna aura dodaje im jeszcze więcej smutku. I sama tęsknota przygnębia, dobrze o tym wiem, ale czasem i z nią trzeba się zmierzyć. Życzę Wam dużo wytrwałości.
OdpowiedzUsuńZwiązki na odległość niestety wiążą się z pożegnaniami, ale to się w końcu zmieni jak przeprowadzisz się do ukochanego ;)
OdpowiedzUsuńWażne żeby suma pożegnań była równa liczbie powitań:) Cieszę się, że korzyści ze spotkania zrekompensowały te męki czekania. Wtedy świat jest uporządkowany:)) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTęsknota umacnia. Sprawdziło się to u mnie ZAWSZE i zdania nie zmienię :-)
OdpowiedzUsuńJa żegnanie przerabiam co dwa tygodnie i jak na razie tylko Niko tego przeboleć nie może, reszta się przyzwyczaiła...
OdpowiedzUsuńnigdy nie lubiłam pożegnań, bo one nigdy wesołe nie były.. i potrafią wycisnąć łzy z oczu. 3maj się.
OdpowiedzUsuńPożegnania są zazwyczaj smutne, ale jednak czasem fajnie tak za kimś mocniej potęsknić i mieć do czego odliczać dni, bo później jest tak... radośniej. Trzymam kciuki za znalezienie pracy gdzieś bliżej Niego! :)
OdpowiedzUsuńMarzenia trzeba mieć i dążyć do tego żeby się spełniały. Pożegnania są smutne, ale za to jakie później piękne powitania. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNIkt nie lubi pożegnań z ludźmi bliskimi sercu. Zwłąszcza, że za oknem depresyjna pogoda. Nadzieję daje oczekiwanie i liczenie dni do kolejnego spotkania
OdpowiedzUsuńCieszę się, że tak wspaniale spędziliście razem czas :)
OdpowiedzUsuńKiedyś doświadczałam tego, co Wy: Duński był na drugiem końcu Polski. Niestety, okazało się, że lepiej by było, gdyby na tym drugim końcu został. Ale różnie się życie plecie, Wam się na pewno uda pięknie ze sobą być!
Witaj, zawsze zastanawiam się jak sobie z tym radzą żony marynarzy i na odwrót. Pozdrawiam najserdeczniej....
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńPożegnania bolą i wywołują smutek, ale trzeba od razu włączyć tryb odliczania do kolejnego spotkania :P
OdpowiedzUsuńTak się cieszę, że wasze spotkanie się udało :) Cudownie tak spędzić ze sobą kilka dni, pomieszkać. Jeśli jesteście w stanie ze sobą wytrzymać to wiem już, że jesteście dla siebie stworzeni :)
OdpowiedzUsuńDo Barbórki juz niedaleko, tylko miesiąc, minie szybko, zobaczysz :)
Pożegnania są okropne, zwłaszcza po długiej rozłące.
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki za spełnienie marzeń i planów:)
Też nie cierpię pożegnań, niektóre oferują tyle smutku... I z pożegnaniami kojarzy mi się piosenka pewnego zespołu "Road to nowhere", lubię sobie nią czasem posmęcić,
OdpowiedzUsuńPS Weszłam na twojego bloga, bo zobaczyłam logo Linkin Park :D
Chętnie posłucham. :)
UsuńA już planuję zmienić na Eddiego Ironów.:D