Patrząc na listę informującą o ilości postów wrzuconych na tego bloga zatrzymywałam się na sierpniu i byłam szczęśliwa, że udało mi się w końcu wrócić do jako takiej regularności po długim okresie dodawania jednego wpisu na miesiąc.
Miałam ogromną nadzieję, że w kolejnych miesiącach uda mi się to utrzymać, jednak już wrzesień pokazał mi, że znów zawaliłam sprawę i systematyczność poszła się... opalać w pierwszych promieniach jesiennego słońca. ;)
Dzieje się sporo, dalej moje serducho to jeden wielki nieogar, powiedziałabym chyba nawet, że jeszcze większy niż był. Dni uciekają zbyt szybko, a ja znów wpadam w ten głupi stan, kiedy siedzę i przez długie minuty wpatruję się w migający tutaj kursor, zaczynam zdanie, usuwam je, znów zaczynam, idzie mi całkiem nieźle, ale potem czytam całość i zamykam okienko, bo to znów nie to, znów mam wrażenie, że się cofam, do starego, gorszego "ja".
Chcę iść do przodu, szukać pozytywów. Robić to, co lubię, otaczać się ludźmi, którzy są dla mnie ważni i nie zwracać uwagi na złość, jakieś dziwne wymagania, docinki.
Cofam się i gdybym miała wylądować w miejscu, w którym byłam rok temu pewnie by mi to aż tak nie przeszkadzało, ale mam wrażenie, że ta psychiczna podróż w czasie zakończy się dużo dalej... W roku 2012...a tego bardzo bym nie chciała. Nie chcę powrotów.
Wrzesień mimo wszystko nie był najgorszym miesiącem. Po raz kolejny miałam okazję bawić się na tarnowskim festiwalu organizowanym przez Grupę Azoty. Już niemal tradycją stało się, że jeśli na rynku jest koncert, to pada, jednak w tym roku ktoś u góry stwierdził, że zwykły deszcz to za mało, bo skoro towarzystwo mimo stania przez kilka godzin pod parasolami się nie wykruszyło, to burzę z piorunami też przetrzyma. I przetrzymało! ;)
Z łapką na serduchu mogę napisać, że jeden z lepszych wieczorów w moim życiu. Mimo tego, że lało, grzmiało i trzaskało, że nie miałam na sobie ani jednego suchego centymetra i przez kilka godzin stałam bez bluzy, bo była zbyt mokra i zbyt ciężka żeby ją założyć, a po wszystkim ledwo doczłapałam na przystanek gdzie trzeba było czekać ponad pół godziny na autobus do domu. Zdarte gardło przy śpiewaniu utworów zespołu Wilki, marznięcie w oczekiwaniu na Igora i LemON... Tak, zdecydowanie było warto. I gdybym miała jeszcze raz stać pod tą sceną przez ponad dziewięć godzin, jeszcze raz czuć zimny deszcz spływający po plecach, kulić się ciasno pod parasolkami, skakać tam jak głupia, klaskać, machać... poszłabym, zdecydowanie bym poszła!
I dziękuję bardzo mojej odporności, że nic się z tego moknięcia do mnie nie przyplątało, bo jedyne co odczuwałam to jakieś mega wielkie zimno przez trzy dni.
Dwa dni później byłam już na Śląsku... i paradoksalnie właśnie tam znalazłam jako taki spokój. W miejscu, które mnie tak przeraża, jak cała obecna sytuacja. To wszystko co było, co będzie...ale w takiej szukanej od dawna ciszy. W miejscu, gdzie można siąść i pomyśleć, gdzie nikt się nie czepia, nie zagaduje o głupoty, nie ma pretensji o rzeczy, na które w ogóle nie mam wpływu, niedotyczące mnie w żadnym stopniu.
Ponadto ostatni dzień śląskiego urlopu pokazał mi, że mimo wielu rozczarowań, wielu złych relacji w moim życiu warto dawać szansę, bo nie wszyscy ludzie są źli. Są też tacy bardzo pozytywni, przy których nawet nie odczuwa się, że to pierwsze spotkanie a godziny mijają jak minuty. Mam przeczucie, że z czasem ta relacja może ewoluować w coś na kształt przyjaźni...i wiem, że znów popełniam ten sam błąd co ostatnio i ufam zbyt szybko, ale chciałabym najbardziej na świecie, żeby tym razem intuicja mnie nie zawiodła. Wiem więcej, to jest ten plus...ale jednocześnie przeraża mnie, że nie wyciągnęłam żadnych wniosków z obecnego stanu mojego serducha i znów mogę wpakować się w kłopoty...eh, kto ogarnie blondynkę i jej pokręcony tok myślenia?
Tymczasem żyję sobie od meczu do meczu, ekstraklasa, III liga, gdzieś po drodze reprezentacja. Cieszy mnie bardzo zwłaszcza miejsce Unii w tabeli, połączona liga jest silniejsza niż w zeszłym roku, a chłopaki i tak super sobie radzą. Tylko kibicowsko dalej jakieś zawirowania, wali się wszystko co znam, wszystko w co wierzyłam przez wiele lat, od początku właściwie. Kończą się przyjaźnie, a wrogowie podają sobie ręce. To chyba jeszcze gorszy kocioł niż ten w mojej głowie.
Dziś znów grają biało czerwoni, a ja znów nie mogę się doczekać. I to wszystko daje jakąś iskierkę nadziei na to, że uda mi się wygrzebać z tych wszystkich negatywów - wciąż mam coś, co mnie cieszy. Coś, czemu mogę poświecić czas, szukać nowych informacji, śledzić wyniki, statystyki... cieszyć się, kiedy wychodzi i przeklinać, kiedy znów piłka uderza w poprzeczkę.
I wciąż myślę o zamianie tego bloga na typowo sportową pisaninę...ale chyba jeszcze do tego nie dorosłam.
Skoro w głowie masz jakieś plany i sportowo-muzyczne pasje, to nie jest tak źle :-)
OdpowiedzUsuńJeśli spotkałaś kogoś, z kim dobrze sie gada, to fajnie.Nie musi to być nic wielkiego, ale może byc interesującą alternatywą i kontaktem do dalszych kontaktów.
Ciekawych znajomości życzę :-)
zawsze to dobrze mieć kogoś/coś ważnego żeby trochę zwiać od świata.
UsuńZ jesienią przychodzi czas przemyśleń, za dużo tego czasu jest bo i noce stają się dłuższe...mnie przeraża to co się w około dzieje, jak ludzie, których znałam się zmieniają i pokazują na co ich stać...
OdpowiedzUsuńRacja, jesień zawsze jakaś taka bardziej sentymentalna jest, mocniej się zastanawiamy nad tym co się dzieje dookoła nas.
UsuńZawsze trzeba zwracać uwagę na tę iskierkę nadziei i ją rozpalać, jak jest źle. Z czasem życie znów zaczyna się sklejać w jedną całość i zranione serce nawet nieco mniej boli....
OdpowiedzUsuńhttps://sweetcruel.wordpress.com/
Na wszystko trzeba czasu...ale jak coś zaczyna w końcu cieszyć to chyba nie jest już aż tak źle.
UsuńPosty na bloga pisz wtedy gdy masz czas i ochotę - nic na siłę. Lepiej pisać mało ale o "czymś" niż dużo ale o "niczym".
OdpowiedzUsuńCo do sportowego pisania... nigdy nie interesowałam się sportem więc nie mam nic do powiedzenia na ten temat.
Mam o czym pisać, aż za bardzo, dzieje się tyle że mogłabym codziennie post ładować i każdy miałby konkretny temat..ale jakoś mniej sensu w tym widzę ostatnio.
UsuńW blogowaniu nie musi być sensu- Ty masz się czuć lepiej z tym, że się wygadasz :) a jeśli nie chcesz się wygadywać wszystkim to zrób na chwilę bloga prywatnego - to działa jak rozmowa z przyjaciółką ;)
Usuńmoże jeśli rzeczywiście sport to Twa pasja zrób blog sportowy :D z relacjami ze zdjęciami z uwagami:)
OdpowiedzUsuńNa razie trochę za mało mam stadionowych okazji... ale myślę o tym coraz częściej.
UsuńCieszę się, że piszesz.Naiwność czasami nie popłaca, ale przecież nie możemy kogoś od razu odrzucać kierując się jedynie złymi doświedczeniami z przeszłośći. Trzymam kciuki by intuicja Ciebie nie zawiodła.
OdpowiedzUsuńp.s. A jak po wczorajszym meczu? Ja niestety we Włoszech nie mogę oglądać, choć następnym razem postaram się znaleźć jakąś transisję w internecie. Teraz nadrabiam zaległości na youtubie i nie ukrywam, iż trochę mnie dotknęło, że wszyscy pod niebiosa zachwalają jedynie Lewandowskiego. Gdyby nie Błaszczykowski i jego precyzyjne podanie, to i Lewy (żyby nie było lubię go) niewiele mógłby zrobić. Chyba tylko jeden z graczy zwrócił na to uwagę.
W internecie z pewnością będą jakieś relacje.
UsuńCo do meczu - słabiutko, aż się zastanawiałam gdzie jest ta reprezentacja z Euro. Fakt, kilka osłabień, inny skład.. ale jak na kluby w jakich grają obecnie nasi reprezentanci no to nie pokazywali na boisku prawie nic.
Też mnie wkurza to ciągłe Lewy bohater, Lewy bohater... Jakby dośrodkowanie poszło w inną stronę, piłka by walnęła w jakiegoś zawodnika Armenii i by ją wybił to nawet Lewy by nie pomógł. No ale chociaż on się w porządku zachował i powiedział w wywiadzie, że jedyną osobą która mogła podejść do tej piłki był doświadczony Kuba. Ale może ja nie jestem obiektywna, bo moja miłość do pana z numerem 16 na koszulce nie ma granic. ;)
Ja też nie oglądałam, niestety zapominam o grze reprezentacji, dopiero face mi przypomina. Cóż, tak to jest, gdy w kadrze gra jedna wielka gwiazda, wtedy inni odchodzą w zapomnienie. Ogólnie Lewandowskiego lubię, denerwuje mnie natomiast jego żona, ale to już temat na inną dyskusję.
UsuńPisanie bloga jest spoko, jednak najważniejsze jest to, co dzieje się w realu :).
A ona to w ogóle jakaś dziwna jest, niby się broni, że nie lansuje się na nazwisku męża, ale jak inaczej nazwać sytuację w której reprezentanci kraju pozują z jej batonami na zgrupowaniu? To nie lansowanie się? :o
UsuńSama jestem mistrzem nieregularnego pisania na blogu- potrafię w jednym miesiącu dodawać 10 postów, żeby potem nie pisać przez parę miesięcy. Po prostu jak jest wena, to jest, jak życie porywa nas inaczej....mówi się trudno:)
OdpowiedzUsuńI ponoć nigdy nie powinniśmy palić za sobą mostów i właśnie po prostu dawać ludziom szansę:)
Problem w tym, że już nie raz dochodziłam do takiego momentu, że nie pisałam dłużej a potem usuwałam wszystko bo nie chciało mi się 'sprzątać' w starym miejscu i szukałam nowego. Nie chcę kolejnego początku.
UsuńPowiadają, że kobieta zmienną jest.
OdpowiedzUsuńNajwidoczniej i Ciebie co jakiś czas chęć zmian ;)
Pozdrowienia ślę :)
Każdy czasem tego potrzebuje.. oby były zmianami na lepsze.
UsuńMożesz 2 blogi pisać albo napisać czasem bardzo sportowy post :) jest zza :)
OdpowiedzUsuńNie wiem czy starczy czasu na dwa... zresztą to na razie i tak są plany na przyszłość daleką, jak w moim życiu będzie więcej stadionów. ;)
UsuńZaskoczyłaś mnie z tym sportem :))))))))))
UsuńStadiony nigdy nie są złe :D
UsuńMoże nie miałaś ochotę na pisanie właśnie z tego powodu, że aż tyle się dzieje... Ale ważne że wracasz i wracaj zawsze ;)
OdpowiedzUsuńTo musiał być świetny koncert:-) Bardo lubię oba zespoły :-) I dawno nie byłam na żadnym koncercie...
Iskierki nadziej są potrzebne w życiu :-)
w zasadzie tylko Natalia Nykiel nie porwała, reszta super :D
UsuńByłam dwa razy na koncercie Lemon i na obu bawiłam się świetnie. A i na Wilki chętnie bym poszła. :)
OdpowiedzUsuńO sporcie też chętnie poczytam, możesz pisać i o tym, i o tym, co się będziesz ograniczać. :D
strasznie żałuję, że występ Lemon był skrócony, ale gitarzyście akurat rodził się syn i musiał dojechać, więc wybaczone :) ale z pewnością powtórzę :)
UsuńJesień to zawsze dla mnie taki czas przygnębienia. Łatwo zwalić wszystko na pogodę, ale ciągły deszcz, mgła i niska temperatura nie ułatwia szukania pozytywów.
OdpowiedzUsuńSportowy wpis raz na jakiś czas byłby fajnym urozmaiceniem. Sama sprawdziłabyś, czy naprawdę "to to", a z czasem przywykliby do tej formy czytelnicy. Przynajmniej tak sobie wmawiam, sama próbuję ze średnim skutkiem zmienić tematykę bloga. :D
czas pokaże :) na razie za mało mam okazji chodzić na mecze żeby cokolwiek większego pisać na ten temat:)
UsuńEee tam, nawet jeśli przyjdzie rozczarowanie, to taka huśtawka mimo wszystko jest lepsza, niż jałowy marazm i uczuciowa pustynia. Nadzieja podobno umiera ostatnia. Bez nadziei można oszaleć i najlepiej od razu się powiesić. Dopóki próbujesz i masz nadzieję, żyjesz:))
OdpowiedzUsuńPowodzenia!
Coś w tym jest, gdyby nie gorsze chwile to nie docenilibyśmy tych lepszych.
UsuńHehe nigdy się nie wybrałam na festiwal mimo że do rynku mam w porywach do 6 km :p Mnie skutecznie odstrasza deszcz ;)
OdpowiedzUsuńA na sportowo, to ciekawa jestem jak będą wyglądać w tym roku transfery żużlowe ^^ "Bójcie się chamy, do 1-szej ligi wracamy!":D
najlepsze koncerty to te w deszczu :D
Usuńprzynajmniej derby będą;) ale szkoda Janka i w ogóle:(
Takie koncerty pamiętamy najbadziej , super ze nic Cię po tym nie złapało, odporność na 6 :)
OdpowiedzUsuńJa tez jakoś we wrześniu zawaliłam regularność , po prostu czas mi tak gnał ze nie miałam kiedy otworzyć laptopu.
jednak ziółka działają :D nie wiem co dokładnie, bo piję różne co mi się nawinie w sumie, ale chora nie byłam już daaaaawno.
Usuń