środa, 31 sierpnia 2016

Chcę...

Ten wieczór miał wyglądać zupełnie inaczej. Najpierw stadion, kolejny mecz tarnowskiej Unii, zdarte gardło, a później coś pysznego - gofry z mega ilością bitej śmietany.
Jutro pół dnia latania po sklepach zakończone najlepszymi lodami w mieście.
Oderwanie się od rzeczywistości, od myśli, strachów, problemów.
Niestety  nie wyszło. Jeden z najciekawszych meczów naszej trzeciej ligi został zamknięty dla kibiców, nie tylko gości ale i gospodarzy. 
Reszta planów posypała się razem z tą jedną decyzją.
Wzięłam więc słuchawki, aparat i poszłam na łąkę. Ważki, motyle, pszczoły, kwiaty. Takie ładne, kolorowe, pełne życia, radości. 
A w tym wszystkim ja, z ulubionymi ostatnio "Lawendowymi polami" w słuchawkach, leżąca w zielonej trawie, patrząca na błękitne niebo bez ani jednej chmury.
Cisza, spokój - przynajmniej dookoła, bo w środku jeden wielki rozpierdziel.
Staram się jakoś ogarnąć, bardzo bym chciała żeby w końcu było dobrze, ale ciągle coś... Nie mam siły, już było lepiej, wczoraj przy gotowaniu znów potrafiłam się cieszyć, włączyć radio, radosne piosenki, trochę potańczyć... A potem znów się wszystko sypnęło.
Czasem mam wrażenie, że to tak jakby wszystko moja wina - że  nie potrafię zrobić tego czy tamtego; że chcę zrobić coś innego; że nie potrafię dać szansy, że się (nie do końca świadomie) dystansuję; że się wkurzam o nic; że się martwię o kolejne podobne sytuacje; że żartuję... Tak, nigdy nie będę dość dobra.
Chcę żeby się poukładało.
Chcę gofry. I lody o smaku snickersa albo kawy.
Chcę siedzieć na Z3, krzyczeć "hej Unia gol".
Chcę pójść na koncert LemOn (i nie tylko), który już niedługo, we wrześniu.
Chcę wyjechać, wziąć plecak, zapakować aparat, butelkę wody, jakieś kanapki i... może góry? Tak, góry byłyby idealne. Piękne widoki, spokój, zmęczenie które nie pozwoli się martwić. Góry to zdecydowanie dobry pomysł. Tylko towarzystwa nie ma, wszystko dookoła niechętne, zbyt leniwe, tylko komputery, pokemony, piwo i telewizja.
Posiedzieć pod gwiazdami też byłoby dobrze. Pogadać, tak szczerze o wszystkim, przytulić się, a nawet pomilczeć... To jest jak najbardziej do ogarnięcia, przynajmniej w teorii, bo w praktyce nie wiem czy potrafię. Wielu rzeczy nie potrafię, zniknęły razem z małymi szczęściami.
Chcę spać.

Tylko dwa pozytywy na dziś: Unia ograła lidera tabeli, Avię Świdnik 2:1. Mogłam to śledzić wyłącznie na mini relacji gdzie jedynymi informacjami jest upływający czas spotkania, strzelone gole i czerwone kartki, więc ściskałam kciuki jak głupia nie wiedząc co się dzieje na boisku i proszę, udało się! I mamy trzecie miejsce w tabeli, świetny początek sezonu! Aż się wierzyć nie chce, że w tamtym było tak blisko spadku.:)
Ponadto znalazłam bardzo ciekawy kanał na YT. Niewielu takich twórców oglądam, ale postaram się w kolejnym poście zrobić takie moje TOP jeśli chodzi o te małe pożeracze czasu. Może to w końcu pomoże mi się wyrwać z tego ciągu smutów na blogspocie i nie tylko, bo powiem Wam, że trochę zaczynam Wam współczuć że za każdym razem marudzenie i źle, źle, źle, nic optymistycznego. I jednocześnie bardzo Wam dziękuję, że mimo tych moich żali cały czas tu jesteście. :)

wtorek, 23 sierpnia 2016

Szukamy pozytywów?

Ktoś mi niedawno powiedział, że uwielbia we mnie to, że potrafię się cieszyć z małych rzeczy... I faktycznie przez bardzo długi czas potrafiłam - z ładnej pogody, dobrego obiadu, ulubionej piosenki w radiu, miłego SMSa na dzień dobry czy wcześniejszego powrotu z pracy... Tak niewiele czasu minęło od tamtego wieczoru, a zmieniło się tyle, że czuję jakby to były długie miesiące...
Ostatnio wcale tak nie potrafię. Próbuję szukać w sobie motywacji, radości, zapełnić jakoś czas żeby nie myśleć, zrobić coś pożytecznego, ale nie wychodzi.
Rosyjskie zwroty wcale nie chcą mi wchodzić do głowy, choć ostatnio gdzieś tam w tyle głowy zaczął kiełkować pomysł potwierdzenia znajomości tego języka nie tylko procentami na maturze, ale również certyfikatem na odpowiednim poziomie. 
Norweski leży jeszcze bardziej, wstyd się w ogóle przyznawać, przypomniałam sobie to, co już znam a poza tym nie ruszyłam nic. Każda próba znalezienia na YouTube filmików (bo z tego uczy mi się najlepiej) kończy się oglądaniem jakichś głupot albo zamknięciem laptopa. I nawet nie wiem gdzie posiałam podręcznik. 
Kupiłam w końcu nowy aparat - może nie ten wymarzony model który chciałam, ale z pewnością ma dużo większe możliwości niż moja poprzednia cyfrówka i wyszło taniej więc różnica pewnie za jakiś czas poleci na nowe szkiełko. Chciałam zrobić post ze zdjęciami, ale nawet nie wiem co bym miała do nich dopisać. Te które chciałam wstawić są tak kolorowe, tak radosne, że wcale  nie pasują do moich obecnych nastrojów. Chciałabym się w końcu z kimś umówić na jakąś "sesję", ale też chyba nie potrafię. Niby ok, wiem, nikt na początku nie potrafił wszystkiego i trzeba ćwiczyć, próbować żeby się nauczyć, ale jeśli teraz będzie fatalnie to nawet gadulstwem atmosfery nie uratuję, bo nawet nie wiem ostatnio o czym mówić.
Nawet nic nie czytam... Ja, taki mol książkowy, który potrafił w jeden wieczór wciągnąć całą powieść męczę pewien kryminał już prawie miesiąc i nawet połowy jeszcze nie mam mimo, że jest dość ciekawy. Nie potrafię się skupić, czytam jedno zdanie trzy razy a i tak nie wiem o co chodzi, nie kojarzę bohaterów w ogóle.
Jedynie jakąś tam nadzieję wiążę z pisaniem ostatnio, jest kilka rzeczy, które bym chciała ogarnąć... I mam nadzieję, że chociaż na to starczy czasu, bo wiem że motywacja będzie a te najgorsze chwile zawsze są dla mnie impulsem do klepania w klawiaturę na tematy różnorakie.
Szydełkowce też idą do przodu, choć mozolnie, bo są strasznie czasochłonne. Idąc za głosem pań udzielających się na facebookowych szydełkowych grupach postanowiłam się zabrać już teraz za gwiazdki świąteczne. Tak, wiem jak to brzmi: sierpień jeszcze, gdzie tam grudzień i Boże Narodzenie... Jednak potrzebuję czegoś małego, czegoś co skończę w mniej niż godzinę i nie będę się denerwować, że mija kolejny dzień a robótka nic nie rośnie - jak w przypadku dużej serwety którą się ostatnio zajmowałam.
Nie ogarniam siebie, nie ogarniam tego, co się dzieje dookoła mnie. Wyobrażałam sobie to wszystko zupełnie inaczej... Chciałam żeby było inaczej i mimo że na początku wierzyłam, że mimo wszystko może się udać to z każdym dniem coraz bardziej dociera do mnie że jednak nie potrafię zapomnieć o tym wszystkim i iść za głosem serca. Będzie bolało jeszcze długo.
Nigdy nie byłam w takim momencie życia, kiedy stałam w jakimś punkcie przez dłuższy czas i nie wiedziałam którą drogę wybrać.
Tak, wiem, nie przewidzę z wyprzedzeniem wszystkich konsekwencji i wiem, że każda decyzja ma swoje i dobre i złe następstwa. Problem jednak w tym, że tych złych ostatnio jest już naprawdę zbyt dużo.
Nie żałuję tego co było, jedyne czego mogę żałować to tego, że wszystko potoczyło się właśnie w taką stronę, najgorszą z możliwych.
Wiem, że nie powinnam tu pisać zbyt dużo, od dawna starałam się pisać tutaj jak najmniej o swoich uczuciach, iść bardziej w to co lubię, to co mnie zastanawia...ale ostatnio nie potrafię. Muszę się gdzieś wygadać, choć wiem, że i to miejsce nie jest zbyt dobre. Nie chcę, żeby bolało bardziej, nie chcę zranić w żaden sposób, nawet słowami tutaj. To jedyna rzecz jakiej jestem teraz pewna w życiu.

niedziela, 14 sierpnia 2016

Nie ma już nic...nawet tytułu.

Wiecie... wiele razy się zastanawiałam gdzie jest granica mojej naiwności. Wybaczałam różnym ludziom różne rzeczy, bo przecież tak bardzo mi zależało. Za każdym razem zdawałam sobie sprawę z tego, że robię źle, bo w końcu będą to non stop wykorzystywać...ale mimo tego nie potrafię nie ufać. Taka już jestem... a może byłam?
Dziś chyba dotarłam właśnie do tej granicy, do ściany za którą -mam nadzieję- nie przejdę. Mało tego, przywaliłam w tę ścianę z mega siłą. Bolało. 
Kiedyś, lata temu, kiedy wyjechał ktoś dla mnie ważny myślałam, że nic nigdy nie będzie się równało z tą stratą. Myliłam się, tak bardzo się myliłam.
Wszystko w co wierzyłam, wszystko na czym mi zależało w jednej chwili zniknęło. I nie ma już nic, kompletna pustka...
Znacie to uczucie kiedy wali się świat? Kiedy z dnia na dzień okazuje się, że trzeba nagle wytargać całą stronę marzeń związanych z tym jednym sercem, bo żadne z nich się nie spełni, nigdy?
Kiedy nie można powstrzymać łez, kiedy o dobrych chwilach przypomina wszystko - chmury, gwiazdy, dźwięk wiadomości... Kiedy zamyka się oczy i zaczyna docierać że ktoś, komu się ufało nad życie tak naprawdę na to zaufanie nie zasłużył...że go nie ma i nigdy nie będzie.
Najmocniej skrywane tajemnice, sprawy, o których wiedzieli tylko nieliczni i o których nikt nigdy więcej się nie dowie. Długie godziny rozmów, wsparcie, zamartwianie się... Nieprzespane noce, straszne sny, strach, niepewność... Wszystko na nic.
I nic już nigdy nie będzie takie samo.
Ja nigdy nie będę taka sama.
Cóż.. Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że było warto zrobić to wszystko... No bo cóż innego mi pozostało? Mogę płakać, krzyczeć, milczeć, nie spać, nie jeść, a to i tak nie zmieni nic. Lepiej nie będzie. Gorzej raczej też nie.
Decyzja podjęła się za mnie... Choć nie mogę powiedzieć, żebym była z tego powodu jakoś mega szczęśliwa.
Chcę na mecz, na Unię. Krzyczeć na całe gardło Zeeeet Kaaaaa eeeeeS, wyłączyć myślenie na te przynajmniej dwie godziny... Byle do soboty... I niech ten tydzień szybko zleci, bo wiem że będzie okropny...



Haha, wczoraj zaczynając ten post stwierdziłam, że dotarłam do granicy mojej naiwności. Już teraz wiem, że się myliłam, wiecie? Ja ciągle gdzieś tam w środku mam nadzieję, że to jednak nie jest prawda... Że to tylko kolejne nerwy, które się wymknęły spod kontroli, że za chwilę ekran się zaświeci, bo przyszedł sms w którym przeczytam, że to wszystko nieprawda. 
Chyba nie ma dla mnie ratunku...

piątek, 5 sierpnia 2016

A kiedy przychodzi noc...

Nie ogarniam.
Kolejna nieprzespana noc. Ostatnio jest ich coraz więcej - tych nieprzespanych w ogóle, albo tych, z których udaje mi się urwać godzinę lub trzy.
Mimo wczesnego wstawania, mimo wakacyjnej fizycznej pracy, mimo przysypiania nad klawiaturą z kubkiem kawy w ręce nie potrafię walnąć się na poduszkę i przespać spokojnie kilku godzin.
Z racji tego, że od dawna mam mocno pokręcone sny myślałam, że do horrorów można się przyzwyczaić i przez bardzo długi czas nie robiły one na mnie najmniejszego wrażenia. Niestety ostatnio dużo się zmienia i obrazy jakie tworzą się w mojej głowie kiedy śpię zaczynają się robić naprawdę przerażające. Niby nie mają nic wspólnego z tymi książkowymi historiami które do tej pory próbował sobie otworzyć we śnie mój mózg - nie są tak krwawe, nie są tak bardzo nierzeczywiste. I chyba to, że są tak mocno prawdopodobne przeraża mnie najbardziej. Ludzie, których nie chciałabym nigdy stracić...a właściwie jedna osoba, bez której nie potrafię sobie wyobrazić życia, pokazana w najróżniejszych, najstraszniejszych sytuacjach... 
Nie potrafię ostatnio znaleźć nic optymistycznego. Pamiętam te dni, kiedy naprawdę niewiele trzeba było żebym latała z bananem na mordce, a teraz... są słowa, które sprawiają, że się uśmiecham, są chwile, w których czuję się tak mega wyjątkowo, ale po chwili wszystko znów znika spychane gdzieś na dalszy plan przez koszmarne myśli, strach. Mój mózg pokazuje mi tylko te najgorsze scenariusze, zamiast myśleć o szczęściu jakie mogę mieć zamykam się w wizjach tego, kto ucierpi na moich decyzjach.
A to, co przede mną jest chyba najgorszym testem życia. Sypie się wszystko, w co wierzyłam przez ostatnie kilka lat... Nawet nie przez kilka lat, sypie się wszystko to, w co wierzyłam od zawsze, od momentu, kiedy poznałam znaczenie słów miłość, przyjaźń, wsparcie i zaufanie. 
Ostatnio pisałam, że przydałoby mi się trochę tego zdrowego egoizmu, żebym pomyślała w końcu o sobie, nie o innych... A coraz częściej zastanawiam się, czy nie jestem właśnie taką egoistką, która mimo tego, że wie, że robi źle nie potrafi przestać? Wiem, że to wszystko powinno wyglądać inaczej. Wiem, że na wiele rzeczy nie powinnam pozwolić ani miesiąc temu ani tym bardziej teraz. Wiem, że pewnego dnia to się dla kogoś bardzo źle skończy... A mimo wszystko nie potrafię zrobić nic sensownego, nie potrafię podjąć jednej decyzji, pójść w końcu dalej i łapać szczęście póki jest szansa na to największe, najprawdziwsze.
Odblokowałam się trochę i słowa same tutaj lądują. Dużo słów, mniej lub bardziej cenzuralnych. I cieszę się to, cieszę się, że potrafię w końcu wyrzucić to, co mam w środku, nawet jeśli wiele z tych zdań nigdy nie doczeka się opublikowania. Chciałabym jeszcze wrócić do innego pisania... Do tworzenia swoich światów, swoich historii. Do bohaterów, których chciałabym mieć za przyjaciół jak i tych, których poznania życzyłabym największemu wrogowi.
Niestety na razie nie mam na to czasu. Jedno zajęcie goni następne, a kiedy jest w końcu wolna chwila to wolę ją przeznaczyć na spokojną rozmowę a nie kolejne minuty przed komputerem. 
Mam nadzieję, że z czasem to się zmieni...że wiele rzeczy się zmieni. Chciałabym, naprawdę.