niedziela, 10 kwietnia 2016

Pomieszanie z poplątaniem.

Wracam do formy, taa, jasne. Większej bzdury tutaj chyba nigdy nie napisałam... No, może poza jedną, w jakimś nieokreślonym bliżej zaćmieniu mojego umysłu, ale została ona szybko skorygowana. Ta ostatnia nie została i dalej sobie wisi, że posty będą, mimo, że od ostatniego już ponad dwa tygodnie minęły i co najgorsze nie zanosi się na poprawę.
Dzieje się sporo, tylko że ja jakoś ostatnio nie potrafię tego ubrać w słowa. Każda moja próba napisania tu czegokolwiek kończyła się jedynie nerwowym miganiem kursora w pustym okienku...czasem w trochę mniej pustym, ale efekt końcowy był ten sam - zamknięcie dokumentu bez zapisania zmian. 
Przetrwałam tu dobrze ponad rok, bo w sumie lato blisko i stuknie mi dwójka na blogspotowym liczniku, byłam mokrą zimą, gorącym, pracowitym latem i myślałam, że już żadna siła mnie stąd nie ruszy w najbliższym czasie.
Bardzo się myliłam.
Już widzę, że dzieje się to, co działo się zawsze kiedy znikałam z jakiegoś miejsca. Brak konkretnych wpisów, choć w folderze cała lista tematów. 
Bałagan w komentarzach, rozmowach.
Wielkie zaległości u obserwowanych.
Nie, nie jest mi tu źle... Tylko ostatnio jakoś nie mogę sobie poradzić ze swoimi myślami na temat tego co będzie. I to się w moim przypadku przejawia niestety prawie tylko i wyłącznie blokadą pisania - nie tylko tutaj.
Wiosna przyszła i chyba się gdzieś schowała zabierając ze sobą słońce, a ja już się zdążyłam przyzwyczaić do promieni budzących co rano, do koszulek z krótkim rękawem i blasku łapanego przez soczewki aparatu. 
Etap wspólnego mieszkania zbliża się wielkimi krokami, po kilku niepowodzeniach i niezbyt fajnych historiach z ukrytymi informacjami o wybranych mieszkaniach znaleźliśmy wreszcie to odpowiednie. Teraz pozostaje tylko czekać na decyzję o kredycie i inne papiery, wreszcie na swoim, tylko we dwoje. 
Zbliża się też nowa praca, na razie tutaj, bo nie wiedzieliśmy ile czasu jeszcze zajmą wszystkie formalności, a skoro była okazja to trzeba korzystać a nie siedzieć bezczynnie na tyłku odliczając każdy dzień. Co potem 0 zobaczymy.
Marzenia znowu zaczęły wypełzać z szuflady, a ja zamiast przytrzasnąć im paluchy jeszcze powoli uchylam im to wyjście...ale przecież jestem mistrzynią bezsensownych decyzji.
A tych przede mną sporo, tutaj i tam. 
I oby tych bezsensownych było jak najmniej, choć niektóre sytuacje kuszą... jak cholera. I im więcej czasu tym trudniej mi to wszystko ogarnąć, poucinać do bezpiecznych, ogólnie przyjętych norm. Nie, nie żałowałabym.

Wczoraj trzy mecze, Unia, Wisła, reprezentacja Polski.
Na temat pierwszego wolałabym się nie wypowiadać wcale, tak dostać w tyłek na inaugurację sezonu to mało kto potrafi... Jaskółki jak widać potrafią. Za tydzień pierwsze spotkanie na Zbylitowskiej, oby było lepiej.
Wisła trochę bardziej optymistycznie, choć po trzech ostatnich wysokich wygranych narobili nadziei na wiele więcej niż remis 1:1. A było tak blisko!
I tylko szczypiorniści nie zawodzą, taki mały miły akcent na zakończenie sportowej soboty.