...zwariowało, oszalało moje serce. ;)
Tak, zwariowało, oszalało, a wszystko dlatego, że weekend już tak blisko. A w tym przypadku weekend = wyjazd na Śląsk na (wreszcie!) ponad tydzień.
Ale nie o tym dziś...jeśli w ogóle kiedyś.
Lato...
Gorące, pełne słońca.
Pachnące świeżo skoszoną trawą.
O smaku truskawek i czereśni.
Zostawiające na skórze pierwsze zaczerwienienia od promieni.
Wkurzające komarami.
Wydawałoby się, że przyszło już jakiś czas temu. Obsypało nas cudownie pachnącymi, słodkimi truskawkami, sprawiło, że trzeba było sięgnąć po olejek po opalaniu. i ominąć godziny południowe w związku z polowaniem na zdjęcia motyli.
A potem, kiedy przyszedł wreszcie ten moment, że miało być nie tylko pogodą za oknem, ale również porą roku w kalendarzu - ktoś u góry chyba strasznie się przejął odejściem wiosny, bo płakał tak strasznie, że bez parasola nie dało się obejść.
W tym roku po raz pierwszy uczestniczyłam w obchodach Nocy Świętojańskiej, czyli tzw. Wiankach.
Tradycja ta wywodzi się z wierzeń słowiańskich, a Kościół nie mogąc pozbyć się pogańskich obchodów Sobótki próbował zmienić charakter tego święta na bardziej chrześcijański - wigilia św. Jana.
Konkretniej o tradycji wicia wianków - za Wikipedią:
Noc sobótkowa była również nocą łączenia się w pary. Niegdyś kojarzenie małżeństw należało do głowy rodu oraz starszyzny rodu i wynajmowanych przezeń zawodowych swatów. Ale dla dziewcząt, które nie były jeszcze nikomu narzeczone i pragnęły uniknąć zwyczajowej formy dobierania partnerów, noc Kupały była wielką szansą na zdobycie ukochanego. Młode niewiasty plotły wianki z kwiatów i magicznych ziół, wpinały w nie płonące łuczywo i w zbiorowej ceremonii ze śpiewem i tańcem powierzały wianki falom rzek i strumieni. Trochę poniżej czekali już chłopcy, którzy – czy to w tajemnym porozumieniu z dziewczętami, czy też liczący po prostu na łut szczęścia – próbowali wyłapywać wianki. Każdy, któremu się to udało, wracał do świętującej gromady, by zidentyfikować właścicielkę wyłowionej zdobyczy. W ten sposób dobrani młodzi mogli kojarzyć się w pary bez obrazy obyczaju, nie narażając się na złośliwe komentarze czy drwiny. Owej nocy przyzwalano im nawet na wspólne oddalenie się od zbiorowiska i samotny spacer po lesie.
Przy okazji rzeczonego spaceru młode dziewczęta i młodzi chłopcy poszukiwali na mokradłach kwiatu paproci, wróżącego pomyślny los. O świcie powracali do wciąż płonących ognisk, by przepasawszy się bylicą, trzymając się za dłonie, przeskoczyć przez płomienie. Skok ów kończył obrządek przechodzenia przez wodę i ogień, i w tym jednym dniu w roku swojego czasu stanowił podobnie rytuał zawarcia małżeństwa.
Teraz te tradycje nie funkcjonują w dokładnie taki sposób jak dawniej, nawet na wsi.
U nas kończy się na konkursie na najpiękniejszy wianek, odśpiewaniu regionalnych piosenek ludowych i wspólnej biesiadzie.
Mimo, że wianka nie robiłam...bo zapędów artystycznych w tym kierunku u mnie brak, a i mój Mężczyzna pewnie by go z rzeki nie wyłowił...nie oszukujmy się, jakbym nie czarowała, to Wisła przez Śląsk nie popłynie ze świętokrzyskiego. ;)
Miałam też to nieszczęście, że przypadło mi w udziale robienie zdjęć.
Nie, żebym się nie cieszyła - przecież to uwielbiam!
Sęk w tym, że pierwszy raz miałam w łapie tego typu aparat i co z tego, ze wiedziałam co mam ustawić, żeby było dobrze, skoro nie wiedziałam jak to ustawić.:/
No, ale nie marudzę już..
Pytałyście, czy żyję, a ja siedziałam i nie mogłam nic sensownego o tych wiankach napisać... No pustka kompletna. Jednak są takie święta, takie tradycje, które nie każdy zna, bo w jego regionie nie było takich zwyczajów, albo tradycja ta już umarła.
I chcę je tutaj mieć. Bo kiedyś pewnie wyjadę... Pewnie to będzie bliżej niż dalej. I kiedyś też mogę zapomnieć. Chociaż...oby nie!;)